wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 2.

            O mój Boże! Jestem w szpitalu, w pokoju numer osiemnaście. Dziś mamy dwudziesty czwarty maja dwutysięcznego dziewiątego roku. To dzień, w którym dowiedziałam się o śmierci rodziców. Dzień po wypadku.
            Przeszłam do siadu, a przynajmniej próbowałam. Niestety powstrzymały mnie różnego typu kabelki i rurki przymocowane do mojego ciała. Bezwładnie opadłam na łóżko. Płuca paliły mnie żywym ogniem. Już zapomniałam, jakie to okropne uczucie.
            Wiedziałam, że Jeremy śpi na fotelu obok, a Jenna zaraz wparuje z podpuchniętymi oczami do sali. Nic dziwnego. Jej siostra i szwagier zginęli w wypadku. Utopili się. A ja muszę udawać, że o niczym nie wiem. Czeka mnie rola życia.
            Chwilę później drzwi otworzyły się. Tak jak ostatnim razem Jenna podeszła do łóżka i chwyciła mnie za dłoń. Nie musiała nic mówić. Z jej twarzy można było czytać jak z otwartej księgi. Dlaczego wtedy tego nie zauważyłam?
   -Eleno, kochanie. Jak się czujesz?- Zapytała mnie z troską.
   -Dobrze- Skłamałam. Nie chciałam, żeby się martwiła. Przecież musi poinformować mnie o śmierci rodziców, a to samo w sobie jest wyjątkowo stresujące. –A co z…?- Zapytałam słabym głosem. Gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że wszystko w porządku. Że jakaś magiczna siła, która przeniosła mnie w czasie zmieniła ten fragment mojego życia.
   -Nie zaprzątaj sobie tym głowy, słoneczko- Starała się brzmieć wesoło, jednak jej oczy wyrażały wszystko. Zwłaszcza ta łza, którą starała się zetrzeć tak, abym tego nie zauważyła. –Odpoczywaj- Dodała, odgarniając kosmyk włosów z mojego czoła.
   -Jeremy wie?- Nie dałam się zwieść.
   -Wie- Pokiwała twierdząco głową. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że płaczę. Ciocia pochyliła się nade mną i uważając na całą aparaturę mocno przytuliła. –Tak mi przykro, Eleno- Dodała, nie wypuszczając mnie z objęć.
   -Co teraz będzie?- Starałam się prowadzić podobną rozmowę jak ostatnim razem.
            Jenna wypuściła mnie z objęć i spojrzała z troską zarówno na moją osobą jak i na śpiącego Jeremy’ego.
   -Postaramy się żyć dalej, na tyle na ile jest to możliwe. Przeprowadzę się do was. Myślę, iż damy sobie radę- Przyjrzała się swoim dłonią i po dłuższym namyśleniu dodała. –No chyba, że wolicie John’a…
   -Zwariowałaś!- Mój w pełni przebudzony brat, zerwał się z fotela, nim cokolwiek zdążyłam powiedzieć. Miał smutne oczy, popełnione żalem, jednak starał się zachować dobrą minę do złej gry. –Przecież wiesz, że za nim nie przepadamy. Ba, nikt za nim nie przepada- Podszedł do mnie i porwał w objęcia. –Tak jak mówiła Jena, damy sobie radę- Dodał cicho.

***

            Drzwi sali szpitalnej otworzyły się. Policja, a dokładniej porucznik Woodley oraz porucznik Carter. Spodziewałam się ich.
Oboje przed trzydziestką, szczupli i umięśnieni. Wyglądali prawie identycznie. Różnili się tylko kolorem włosów i odcieniem karnacji. Woodley miał blond włosy, i porcelanową skórę, natomiast Carter był brunetem z oliwkową cerą.
 Zaraz zadadzą mi kilka pytań, na które w odpowiedzi będę musiała kłamać jak z nut. To będzie ciekawe.
   -Elena Gilbert?- Zapytał jeden z nich. Kiwnęłam głową. –Jesteśmy z policji. Porucznik Carter, a mój towarzysz to porucznik Woodley. Jak się pani czuje?
   -Fizycznie w porządku, psychicznie trochę gorzej- Odpowiedziałam szczerze.
   -Wiem, że to nieodpowiednia chwila, ale musimy zadać pani parę pytań. Może najpierw najbardziej nas nurtujące. Jak wydostała się pani z samochodu?
   -Też chciałabym to wiedzieć- Zaczęłam. Jak ja prowadziłam poprzednio tę konwersacje? Czuję, że będę musiała improwizować, ponieważ przez całe te negatywne emocje towarzyszące wieści o śmierci rodziców, nie mam pojęcia, co takiego im powiedziałam. –Ostatnie, co pamiętam to próby wybicia okna przez tatę- Wyjaśniłam smutnym tonem.
   -Czyli nie wiesz, w jaki sposób drzwi samochodu zostały wyrwane?- Drążył porucznik Carter.
   -Nie mam pojęcia, ale dlaczego panowie tak o to wypytują?- Oni mogą zadawać pytania, to ja też.
   -Ponieważ uważamy, że to niemożliwe, aby pani sama wydostała się z pojazdu- Wyjaśnił jeden z funkcjonariuszy.
   -To nie wiadomo, kto mi pomógł?- Udałam „głupa”. Przecież nie powiem, że to Stefan. Wampir, który niedługo rozpocznie edukację w miejscowym liceum.
   -Po ambulans zadzwonił ktoś anonimowo, a na miejscu zdarzenia nikogo nie było.
   -Tak, czy inaczej nie rozumiem, dlaczego to dla panów takie ważne. Uratowano mnie i jestem za to ogromnie wdzięczna, nawet tej anonimowej osobie- Policjanci popatrzyli po sobie.
   -W porządku. Widzę, że niczego nowego się nie dowiemy- Stwierdził Carter. –W każdym razie, życzę pani szybkiego powrotu do zdrowia i przykro mi z powodu śmierci rodziców.
   -Dziękuję- Odparłam kulturalnie.
            Policjanci równocześnie odwrócili się i ruszyli w kierunku wyjścia. Gdy tylko drzwi się zamknęły odetchnęłam z ulgą. Chyba nie poszło tak źle…?

***

   -Eleno, skarbie. Jak się czujesz? Trzymasz się jakoś?- Tym razem do pokoju wtargnęła Caroline z Bonnie. Czyli wszystko się udało. Mimo zaistniałej sytuacji miałam ochotę skakać z radości. Bonnie żyje, a to już połowa sukcesu. –Przyszłyśmy zaraz po szkole, jak tylko się dowiedziałyśmy- Obie podeszły do mnie i równocześnie mocno przytuliły.
   -Nie jest to najszczęśliwszy dzień w moim życiu, ale jakoś się trzymam- Odparłam smutno.
   -Tak nam przykro- Stwierdziła Bonnie. –Ale zobaczysz, wszystko jakoś się ułoży.
   -Mam nadzieję- Przyznałam spoglądając na przyjaciółki.
Uśmiechały się do mnie niepewnie, nie wiedząc jak się zachować. Co prawda każdą z nich opuścił któryś z rodziców, ale to było zupełnie co innego. Mama Bonnie uciekła, chcąc dla córki lepszego życia, natomiast tata Caroline zmienił orientacje i wyprowadził się z domu. Jednakże one miały tę świadomość, że ich rodzice żyją. Są gdzieś tam w tym odległym świecie i prawdopodobnie prowadzą szczęśliwe życie.
   -A jak Jeremy to znosi?- Bonnie przerwała ciszę.
   -Stara się być twardy, ale boję się o niego.- Przyznałam. -Teraz pojechał razem z Jenną pomóc przy przeprowadzce.
   -Jenna się do was wprowadza?- Zapytała Caroline.
   -Tak, nie możemy mieszkać sami. I jeżeli mam być szczera dużo bardziej wolę Jennę od John’a.

***

            Dlaczego pogrzeby muszą być takie przygnębiające? Wiem, to głupie pytanie, ale wszędzie gdzie nie spojrzę widzę szarość, smutek. Całe miasteczko pogrążone we mgle i uporczywym deszczu tym bardziej nie pozwala pozbyć się tego wrażenia. Tak jakby ktoś nagle złapał czarną farbę i wylał ją na cały świat.
            Pogrążeni w rozpaczy ludzie ustawili się na cmentarzu. Znajomi i rodzina zalani łzami, zgromadzeni by pożegnać dwójkę wspaniałych osób.
            Tak jak ostatnio przytuliłam się do brata i z półprzymkniętymi oczami słuchałam słów pastora. Moi rodzice byli szanowanymi ludźmi, niemającymi żadnych wrogów. Jednak jak każdy posiadali sekrety, którymi nie podzielili się nawet z własnymi dziećmi. Polowanie na wampiry, czynny udział w działaniach Augustine. W porządku nie musieliśmy wiedzieć wszystkiego, ale oni nawet nie zająknęli się słowem na ten temat. Westchnęłam chcąc dać upust emocjom.
            Uroczystość zbliżała się do końca, ale deszcz stał się jeszcze bardziej intensywny. Zostało tylko złożenie kwiatów na grobie i najgorsze, mianowicie przyjęcie kondolencji od połowy miasta. Nie lubię tej tradycji, bo co człowiek może powiedzieć w takiej sytuacji? Będzie dobrze? Przykro mi z powodu waszych rodziców? Wszystko jakoś się ułoży? Wasi rodzice byli wspaniałymi ludźmi? To nie są słowa dodające otuchy. One jeszcze bardzie przygnębiają.
            Odsunęłam się delikatnie od brata, otwierając szerzej wilgotne od łez oczy. Powoi, unikając wzroku przybyłych ruszyłam w kierunku grobu. Przyjrzałam się dokładniej róży, którą trzymałam od początku uroczystości i ułożyłam starannie przy pomniku. Następnie wróciłam na swoje miejsce.
Nie wiem, z jakiego powodu, wzrok skierowałam na pobliskie drzewo. Wnet zobaczyłam ruch. Czarny ptak, a dokładniej kruk przysiadł ja jednaj z gałęzi i uporczywie wpatrywał się we mnie swoimi błyszczącymi oczami. Tylko jedno przyszło mi do głowy. Damon?


No i jest rozdział drugi :) Dość przyjemnie mi się go pisało, chociaż jest trochę dołujący. Przepraszam, że dodaję go aż po miesiącu... Mam nadzieję, że mi wybaczycie ;) Chciałam jeszcze bardzo, ale to bardzo podziękować wam za komentarze. Jesteście cudowni :* To tyle na dzisiaj :) Jeszcze raz bardzo dziękuję i oczywiście pozdrawiam :*