czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział 6.



                Szybkim krokiem wkroczyłam do Mystic Grill. Natychmiast ogarnął mnie znajomy zapach alkoholu oraz Fast Food’ów zmieszany z ledwo wyczuwalną wonią cytrynowego środka dezynfekującego. Mój wzrok od razu powędrował do ulubionego miejsca Alaric’a. I nie myliłam się. Otóż Saltzman siedział na hokerze przy barze. Uśmiechnęłam się pod nosem. Cóż, pewne rzeczy pozostają niezmienne. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w kierunku przyszłego nauczyciela historii.
   -Dzień dobry- Powiedziałam kulturalnie. –Mam na imię Elena- Wyciągnęłam ku niemu rękę.
   -Witam. Alaric- Odparł, ściskając moja dłoń. Na jego twarzy malował się lekki szok. –Spodziewałem się dziewczynki w dwóch kiteczkach z misiem pod pachą- Wyjaśnił swoją zaskoczoną minę.
   -Nie jestem pewna, czy dziecko umówiłoby się z panem w takim miejscu- Przyznałam z lekkim uśmiechem i usiadłam koło niego.
   -No tak, racja. Tylko błagam, nie mów do mnie pan.
   -Nie ma sprawy- Powiedziałam, w duchu wdzięczna Rick’owi. Nie ukrywając, trudno mówić do człowieka, którego zna się parę dobrych lat, per pan.
   -Więc…- Zaczął niepewnie. –Jesteś córką Isobel.
   -Tak- Przyznałam nie wiedząc jak poprowadzić dalej tą rozmowę. –Ale nie tylko o niej chciałam rozmawiać.
   -Więc, o czym?- Zapytał zmieszany.
   -O…- Wzięłam głęboki wdech. –Wiem, że Isobel zniknęła.
   -Ona nie żyje- Wtrącił zimnym tonem.
   -Nie wiesz tego- Stwierdziłam cicho. –Nigdy nie znaleziono jej ciała.
   -Szukałem jej i człowieka, który to zrobił. Nawet nie wiesz, ile czasu na to poświęciłem. Ile bezsennych nocy przesiedziałem, szukając informacji.
   -Oboje wiemy, że to nie był człowiek…- Wypaliłam prosto z mostu. Oczy Rick’a przybrały wielkość pięciozłotówek.
   -Co masz na myśli?
   -Myślę, że dobrze wiesz- Powiedziałam spoglądając na jego zdezorientowaną twarz. –Te wszystkie dziwne zgony w Mystic Falls, ciała pozbawione krwi… Obsesja Isobel, jej badania- Zaczęłam wymieniać. –To wszystko łączy jedno słowo.
   -Wampiry- Dokończył szeptem Alaric. –Przeglądałem jej notatki.
   -Coś mi się wydaje, że nie tylko notatki widziałeś- Stwierdziłam przyglądając się uważnie twarzy Saltzman’a. –Mężczyzna, czarne włosy, ciemny strój i kły. Brzmi znajomo, prawda?
   -Skąd to wszystko wiesz?- Zapytał oszołomiony. –Spotkałaś Isobel?
            Taa… I to niejednokrotnie. Moje zdanie na jej temat nie jest zbyt pozytywne. Matką Teresą to ona nie była. Cóż, tego powiedzieć nie mogę.
   -Nie. Jeszcze nie. Ale prędzej, czy później pojawi się w mieście- Odparłam naginając prawdę. –Rick, wiem, że mi nie ufasz. Wiem, że nienawidzisz wampirów. Wiem, że jesteś łowcą. Jednak skąd mam tę wiedzę, nie mogę ci powiedzieć. Jeszcze nie teraz- Mina mojego rozmówcy była pozbawiona emocji. –Proszę cię tylko zostań w mieście. Zatrudnij się w szkole. W sam raz szukają historyka.
   -I tobie się wydaje- Zaczął stanowczym tonem, jednak przerwałam mu.
   -Nic nie jest takie, jakie się wydaje. Nie każdy z pozoru zły, jest zły. I nie każdy wróg naszego wroga, jest naszym przyjacielem.
   -Jesteś młoda. Co ty możesz o tym wiedzieć?- Zapytał kręcąc głową.
   -Przeżyłam więcej niż ci się wydaje- Stwierdziłam bezsilnie. –To twoja decyzja. Może ryzykujesz, ale bez ryzyka nie ma zabawy. Nic nie stracisz, a możesz zyskać.
   -Zastanowię się- Mruknął wyraźnie zmęczony naszą rozmową. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam, ale rozumiałam go. W końcu, kto o zdrowych zmysłach przystałby na propozycje małolaty?
   -W porządku- Kiwnęłam głową na znak zgody. –Przemyśl to dobrze.
   -Tak zrobię- Odpowiedział podnosząc się z miejsca.
Mój wzrok powędrował na jego dłoń, na której lśnił olbrzymi, srebrny pierścień z czarnym kamieniem i pieczęcią na środku – pierścień Gilbertów.
   -Rick?- Zagadnęłam cicho. –Nigdy nie zdejmuj tego pierścienia i postaraj się unikać konfrontacji z wampirami. A jeżeli spotkasz kiedykolwiek niejaką Esther, raczej z nią nie rozmawiaj.
   -Postaram się zapamiętać- Powiedział beznamiętnie. –Do widzenia, Eleno.
   -Do widzenia- Odpowiedziałam i nim się obejrzałam jego już nie było.
            Nie jestem pewna, co chciałam uzyskać tą rozmową. W pewnym momencie zrobiło mi się głupio, widząc wyraz twarzy Rick’a na wspomnienie wydarzeń sprzed dwóch lat. Doskonale wiedziałam, jak nie lubił powracać wspomnieniami do epizodu z Damonem. Cóż, będzie, co ma być.

            Nie wiem, jak długo tak siedziałam i myślałam nad moim następnym ruchem. Co teraz miałam zrobić, żeby wszystko potoczyło się w zupełnie innym kierunku? I żeby moje postępowanie nie okazało się destrukcyjne? W takich sytuacjach zwykle pomagali mi moi przyjaciele, ale w tym przypadku muszę działać sama. A skoro oni nie mogą mi nic podpowiedzieć, może powinnam zapytać się najlepszego przyjaciela Damona – Burbona?
   -Vicki- Zwróciłam się do siostry Matta. –Burbon, poproszę.
   -A dowodzik jest?- Zapytała ze sztucznym uśmiechem.
   -Vicki, przecież mnie znasz…- Powiedziałam marszcząc brwi. Mojemu bratu dragi daje, a mi już alkoholu sprzedać nie może?
   -To cola, woda, czy soczek?
            Niespodziewanie poczułam delikatny powiew powietrza po mojej prawej stronie. Automatycznie spojrzałam w tamtym kierunku, a moim oczom ukazał się Damon. Ubrany tradycyjnie w czarną skórzaną kurtkę i tego samego koloru T-shirt machnął niechlujnie ręką na kelnerkę.
   -Burbon- Zerknął na mnie. –Dwa razy- Dodał kierując słowa do stojącej przed nami dziewczyny.
            Ta tylko wyciągnęła dwie kryształowe szklaneczki i nalała do nich trunku. Oba naczynia postawiła przed wampirem. Gdy ten jedną ze szklanek z bursztynowym płynem przesunął w moim kierunku, Vicki posłała mi zdziwione spojrzenie. Zaraz jednak odeszła.
   -Dzięki- Mruknęłam cicho, wpatrując się w przestrzeń przede mną. –Co tu robisz?
   -Masz dobry gust do alkoholu- Damon zignorował moje pytanie.
   -Śledziłeś mnie?- Nie dawałam za wygraną.
Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na niego. Jego twarz zdobił zawadiacki uśmieszek. Oczy zaś utkwione miał w mojej osobie. Musiałam mocno się skupić, żeby rytm mojego serca nagle nie przyspieszył.
   -Być może… Zależy jak na to spojrzeć- Wzruszył ramionami.
   -Szedłeś za mną?- Zapytałam wzdychając.
   -Taak- Odpowiedział przedłużając samogłoski.
   -Podsłuchiwałeś?
   -Nie do końca. Głośno rozmawialiście. Nie moja wina, że wszystko słyszałem- Stwierdził udając skruchę.
   -Czyli podsłuchiwałeś i do tego mnie śledziłeś- Stwierdziłam, kręcąc z niedowierzaniem głową.
            Byłam pewna, że zaraz zacznie wypytywać się o Isobel, o Rick’a, ale on powiedział tylko:
   -Źle to interpretujesz- Wywróciłam oczami.
   -Nie będę się z tobą kłócić- Stwierdziłam cicho.– Wróciłeś do miasta, żeby znaleźć Katharine?- Zmieniłem temat, spoglądając w jego niebieskie oczy.
Tak jak myślałam, zdradzały one cały szok, jakiego doznał po usłyszeniu tego pytania. Zaraz jednak odzyskał rezon. On może mnie męczyć, więc dlaczego ja jego nie? Musiałam tylko panować nad własnymi odruchami i nie dać po sobie nic poznać. To chyba nie będzie trudna, prawda?
   -Skąd wiesz o Katharine?
   -Powinieneś zapytać, co wiem?- Poprawiłam go.
   -Zwał jak zwał. Więc?- Ups… Zaczął się denerwować. Te zwężone źrenice… Źle to wróży.
   -Nie ma jej w Kościele Fellów- Wyjaśniłam. –Ba, nigdy nie było.
   -Uderzyłaś się w dzieciństwie w główkę, a skutki widać po dziś dzień?- Uśmiechnął się kpiąco.
   -Próbuję uświadomić ci, że twoja pozornie „wielka miłość” olała ciebie i twojego brata. I albo jesteś tak zaślepiony, albo tak głupi, że do tej pory tego nie zauważyłeś. Katharine manipulowała wami od samego początku. Skakaliście wokół niej jak pieski- Wyrzucałam z siebie niczym z karabinu.
   -A ty nie próbujesz mną manipulować?- Zmrużył oczy, przeszywając mnie wzrokiem. Przełknęłam rosnącą gulę w moim gardle.
   -To, że wyglądam tak jak ona, nie oznacza, że nią jestem- Warknęłam zirytowana. Poruszył zbyt drażliwy temat.
   -Widzę, że nie jesteś nią. Ona nigdy nie prowokowałaby starszego od siebie wampira. Była na to za mądra.
   -Ależ ty zaślepiony… Katharine jest przebiegła. Na tyle przebiegła, żeby przez prawie całe życie uciekać przed pierwotnym i nie zostać złapaną- Przygryzłam dolną wargę. Zbyt dużo powiedziałam.
   -Pierwotnym? Z tobą na pewno wszystko w porządku? Bo wydaje mi się, iż potrzebujesz wizyty u specjalisty- Uniósł brwi, robiąc wielkie oczy.
   -Mam wrażenie, że to z tobą jest coś nie tak- Westchnęłam. –Zapytaj się brata, kim jest Klaus Mikaelson. A nie czekaj… Przecież pierwotny zahipnotyzował Stefana, żeby nic nie pamiętał.
   -To od Stefana wiesz to wszystko? Wiewiórkożerca ci to wykłapał? W ogóle skąd wiedziałaś, że on jest moim bratem? I do cholery, skąd czerpiesz te swoje informacje?- Damon zacisnął dłonie w pięści. Nie jest dobrze, ale dopóki nie rzuca przedmiotami, nie mam się czego bać.
   -Są pewne rzeczy, których powiedzieć ci nie mogę- Przyznałam, obawiając się jego reakcji. –Ale nie, nie od Stefana to wszystko wiem.
   -I oczekujesz, że ci uwierzę? Chyba się trochę przeliczysz- Prychnął, obracając w dłoni pustą już szklaneczkę.
Już zapomniałam o alkoholu. Te wszystkie emocje towarzyszące rozmowie, całkowicie przysłoniły mi świat. Wzięłam do ręki naczynie i za jednym zamachem całe opróżniłam.
   -Nie, wiesz co? Niczego od ciebie nie oczekuję. Chciałam ci tylko pomóc, ale widzę, że nie przyjmiesz tej pomocy.
Podniosłam się z miejsca i rozejrzałam się po tłumie w poszukiwaniu przyjaciółek. Jednak to nie ich widok przykuł moją uwagę.
   -A w jaki sposób możesz mi niby pomóc?- Usłyszałam jak przez mgłę.
   -Cholera jasna- Mruknęłam, całkowicie ignorując pytanie Damona. –Przepraszam na chwile.
            Nie oglądając się za siebie, ruszyłam biegiem w kierunku rozgrywającej się scenki. Otóż mój kochany braciszek wdał się w bójkę z Tyler’em. Nie oszukujmy się, walka chłopaka z genem wilka z chłopakiem z genem łowcy, nie mogła się dobrze skończyć.
Wokół zgromadził się dość spory tłumek gapiów, a jeden z młodszych uczniów przyjmował zakłady, „który wygra”. W ręce trzymał notes, w którym zaznaczał, kto, ile obstawił. Miałam ochotę wyrwać mu ten zeszycik i porządnie uderzyć w twarz. Reszta tylko stała i kibicowała wybranemu przez siebie faworytowi.
Z trudnością udało mi się przepchnąć między tłumem. Nie zwlekając ani sekundy dłużej wepchnęłam się między przepełnionych testosteronem chłopaków.
   -Jeremy, co ty odwalasz?- Warknęłam na brata.
   -Elena, nie wtrącaj się- Odpowiedział wyrywając się w kierunku przeciwnika.
   -Co Gilbert? Taki cienias z ciebie, że siostrzyczka musi cię obronić?- Podpuszczał go Lockwood.
   -Zamknij się- Wysyczałam do Tyler’a. –Wcale lepszy nie jesteś. Następnym razem poszukaj sobie kogoś w twoim wieku i ilości inteligencji. Chociaż z tym będzie ciężko. Takiego drugiego idiotę trudno znaleźć.
   -Ciesz się, że jesteś dziewczyną, bo w normalnych okolicznościach oberwałabyś- Powiedział mierząc mnie groźnym spojrzeniem.
   -Nie groź mojej siostrze- Furknął Jeremy.
   -Chodź- Złapałam go za rękę i pociągnęłam lekko. Jednak mój brat ani drgnął. –Jeremy, chodź- Powtórzyłam ponownie. Kolejny brak jakiegokolwiek odzewu. –Jeżeli teraz nie ruszysz swoich szanownych czterech liter, to przysięgam, że zrobię ci taką siarę, której nie zapomnisz do końca życia- Mój brat miał jednak inne plany i ponownie ruszył na Tyler’a. –Jak chcesz…
            Mocniej ścisnęłam jego rękę i zanim zdążył zareagować, wykręciłam ją za jego plecami. Automatycznie pochylił się do przodu. Jeremi jęknął z bólu i podniósł na mnie zdenerwowane spojrzenie. Dziękuję Rick – pomyślałam, wdzięczna za treningi.
   -Tylko później nie mów, że nie uprzedzałam- Mruknęłam, wyprowadzając trzymanego cały czas w ten sposób brata.
            Podprowadziłam go do baru, gdzie w dalszym ciągu siedział Damon. Był wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.
   -Tak więc, poznaj mojego zidiocianego, naćpanego brata Jeremy’ego- Zluźniłam uścisk, by następnie całkiem puścić brata. –Przykro mi, ale nie możemy kontynuować rozmowy. Musze odstawić go do domu- Lekko klepnęłam plecy młodego. –No łajzo, idziemy.
   -Odprowadzę was- Zaoferował się Salvatore. Zdziwiona uniosłam brwi. Co ty kombinujesz, Damon? Skąd ta nagła zmiana nastroju?
   -Dlaczego? Sami trafimy…- Mruknęłam, przyglądając się jego twarzy. Jednak nic z niej nie wyczytałam.
   -Ty, naćpany brat i wcale nie tak późny, ale jednak wieczór, w mieście pełnym wampirów. Nie chce mieć was na sumieniu.
   -Ty w ogóle masz sumienie?- Palnęłam uśmiechając się niewinnie. –Niech ci będzie… Chodź. 


Oj... jak mnie dawno tu nie było...
 Jeszcze jakbym miała coś na swoje wytłumaczenie... 
No, ale cóż... Nie mam ;P
Mogę was tylko przeprosić.
Parę osób pytało, czy zawieszam tego bloga
i chce was uspokoić - nie mam tego w planach.
To samo dotyczy http://delena-inna-historia.blogspot.com/
Mogę tylko powiedzieć, że to były (i w sumie dalej są)
dużo bardziej intensywne wakacje niż bym się spodziewała.
Pełne tych dobrych wspomnień, 
jak i tych trochę gorszych - jak to w życiu bywa.
Nie jestem wam w stanie powiedzieć, kiedy pojawi się następna notka, 
ale chcę, żebyście byli świadomi, że w końcu się pojawi :)
(i to chyba dużo wcześniej niż na drugim blogu,
ponieważ kompletnie nie mam na niego pomysłu. Czekam na inspiracje).
Nie będę was już męczyć moimi wywodami  :P
Dziękuję wam bardzo za opinie, każda jest na wagę złota :D
Pozdrawiam wszystkich czytelników :) Buziaczki :*

środa, 4 marca 2015

Rozdział 5.



Drogi pamiętniku.
Nie wiem czy dobrze postępuję chcąc zmienić tak wiele rzeczy. Nie jestem pewna, jakie będą tego konsekwencje. Ponieważ muszą być, prawda? Nie ma niczego za darmo. W jakiś sposób będę musiała za to zapłacić. Tylko, w jaki? Na razie staram się o tym nie myśleć, chcę tylko uratować te niewinne osoby.
            Pamiętam jak „dzisiejszego” dnia pisałam w pamiętniku. Chciałam, aby ten dzień był inny – lepszy. Chciałam się uśmiechać, a mój uśmiech miał być wiarygodny. Miał mówić „wszystko gra, dziękuję”, „tak, czuję się o wiele lepiej”. Nie chciałam być już smutną córeczką, która straciła rodziców. Stwierdziłam, że zacznę od nowa, będę kimś innym. Sądziłam, że tylko w ten sposób mogę to przetrwać.
            Jednak teraz nie chcę być nikim innym, chcę być sobą. I jestem sobą. Mimo, że dzisiejszy dzień będzie trudny, ja niczego nie będę udawać. Owszem, na razie wiele rzeczy muszę ukrywać, ale kiedyś to się skończy. Mam tylko nadzieję, że szybciej niż później.
Twoja Elena.

            Wsadziłam pamiętnik do torby i podniosłam się z parapetu, na którym siedziałam. Wolnym krokiem podeszłam do toaletki i przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam naprawdę nieźle. Proste włosy, delikatny makijaż i uśmiech. No właśnie uśmiech. Ostatnio dość często towarzyszył mojej osobie i mam przeczucie, że będzie jeszcze przez długi czas.
            Poprawiłam czerwoną bluzeczkę i udałam się do kuchni. Gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia usłyszałam głos cioci:
   -Tosty. Mogę zrobić tosty- Uśmiechnęłam się pod nosem.
   -Podstawa to kawa, ciociu- Stwierdziłam patrząc na krzątającą się kobietę.
            W tym samym momencie do pomieszczenia wkroczył zaspany Jeremy. Ubrany w czarną koszulkę i tego samego koloru bluzę, jakby na potwierdzenie moich słów, zapytał:
   -Jest kawa?
   -To wasz pierwszy dzień w szkole, a ja się totalnie nie przygotowałam- Mruknęła Jenna, grzebiąc w torebce. -Pieniądze na lunch- Dodała podając nam gotówkę.
   -Nie potrzebuje- Odpowiedziałam. Miałam jeszcze dużo czasu, więc spokojnie zdążę zrobić sobie kanapki. Natomiast Jeremy bez słowa wziął pieniądze.
   -Coś jeszcze? Ołówek HB? O czymś zapomniałam?- Dopytywała się ciocia. Zmierzyliśmy ją wymownym spojrzeniem.
   -Masz dzisiaj wielką prezentację?- Zapytałam po chwili milczenia.
   -Mam się spotkać z moim doradcą za…- Spojrzała na nadgarstek. –Chwilę- Dodała zaskoczona. -Cholera- Szepnęła pod nosem.
   -Idź. Poradzimy sobie- Spojrzałam na nią pocieszająco.
Jenna uśmiechnęła się wdzięcznie, złapała torbę i wyleciała z domu trzaskając drzwiami. Spojrzałam zaniepokojona na Jeremy’ego.
   -W porządku?- Zapytałam. Był wyjątkowo milczący.
   -Nie zaczynaj- Mruknął pod nosem i opuścił kuchnie.
            Oparłam się rękami o blat. Martwiłam się. Nie potrafiłam do niego dotrzeć. A on nie przejmował się niczym. To prawda, odpuściłam mu w wakacje, ale w roku szkolnym nie ma opcji żeby ćpał.

***

            Droga do szkoły. Niby zawsze taka sama, a w towarzystwie pewnych osób potrafi być całkiem urozmaicona. Jechałam właśnie z Bonnie jej niebieskim samochodzikiem. Tak jak zawsze rozmawiałyśmy o wszystkim, szczerze, bez owijania w bawełnę.
   -Babcia mówi, że jestem medium- Zaśmiała się mulatka. –Nasi przodkowie pochodzą z Salem, co jest nieco szalone, wiem. Ale ciągle o tym mówi, może powinna pójść do domu starców. Ale potem zaczęłam myśleć, przewidziałam Obamę i Heatha Ledgera i nadal uważam, że Floryda się rozpadnie na małe wyspy wypoczynkowe- Nie miałam pomysłu jak skomentować wywody Bonnie, zwłaszcza, że były one w pełni prawdziwe, dlatego utkwiłam wzrok w szybie i udałam zamyślenie. –Elena! Wracaj na ziemię.
   -Znowu to zrobiłam, prawda?- Zapytałam. Cóż, gdy nie chciałam odpowiadać na jakieś pytanie zawsze stosowałam tę metodę. Przynajmniej miałam więcej czasu na zastanowienie się nad odpowiedzią. –Przepraszam, Bonnie. Mówiłaś mi, że…
   -Że teraz jestem medium- Odpowiedziała z udawaną dumą.
   -Akurat. To przepowiedz coś. Coś dotyczącego mnie- Podpuściłam ją.
   -Widzę…
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ coś gwałtownie uderzyło w szybę. Tym czymś okazał się czarny jak smoła kruk. Przerażone, z piskiem opon zatrzymałyśmy się.
   -Co to było?- Zapytała mulatka. –O mój Boże. Elena, nic ci nie jest?
   -W porządku. Wszystko gra- Odpowiedziałam z mocno bijącym sercem.
   -To był jakiś ptak, czy coś. Pojawił się znikąd- Tłumaczyła.
   -Nie mogę bać się jazdy samochodem do końca życia- Tak to prawda. Przestraszyłam się. Może nie tak jak wcześniej, ale obawa wciąż gdzieś we mnie mieszkała. Bonnie uśmiechnęła się pocieszająco.
   -Przewiduję, że ten rok będzie odlotowy. Przewiduję, że smutne i ponure czasy się skończyły. I że będziesz niesamowicie szczęśliwa- Jeżeli się postaram i wszystko się uda te słowa staną się realne. Staną się rzeczywistością.
            Odjeżdżając zauważyłam jeszcze kruka siedzącego, jak gdyby nigdy nic na znaku drogowym.

***

            Weszłyśmy do szkoły. Bonnie paplała jak najęta. A ja w niej to uwielbiałam. Była taka beztroska.
   -Poważny brak wolnych facetów. Spójrz na zasłonę prysznicową w Kelly Beach. Wygląda seksownie. Nadal mogę mówić „ciota”?- Gęba jej się nie zamykała.
   -Nie, to już skończone- Teatralnie westchnęłam.
   -Znajdź sobie faceta, że tak się wyrażę. Pracowity rok- Bonnie utkwiła wzrok w kimś za mną. Automatycznie się odwróciłam. Jak się okazało stał tam Matt. W tym samym momencie unieśliśmy rękę w geście powitania.
   -Dobrze że wszystko wyjaśniliśmy- Mruknęłam do Bonnie.
   -Nie bądź taka pewna. Jak na mój gust to oznacza „rzuciłaś mnie, ale jestem zbyt opanowany, żeby to pokazać, lecz potajemnie słucham największych hitów Air Suplly”.
   -Elena!- Niespodziewanie pojawiła się Caroline i z impetem wpadła w moje ramiona. –Jak się masz? Tak dobrze cię widzieć.
   -Wszystko gra- Uśmiechnęłam się. –Dziękuję.
   -A ty Bonnie?
   -Tak samo- Odparła automatycznie mulatka.
   -Zobaczymy się później?- Kolejne pytanie, gnającej już w przeciwną stronę blondynki.
   -Dobra. Pa- Odpowiedziałam równocześnie z Bonnie.
            Zaśmiałyśmy się i ruszyłyśmy w kierunku sekretariatu. Nagle poczułam dłoń na ramieniu.
   -Zaczekaj, kto to?- Zapytała czarownica, wskazując na wysokiego chłopaka w czarnej skórze stojącego za szklaną ścianą sekretariatu.
   -Nie mam pojęcia- Skłamałam. -Widzę jedynie plecy.
   -Seksowny- Stwierdziła mulatka. Zaśmiałam się, zwłaszcza, że miałam świadomość, iż Stefan wszystko słyszy. –Czuję, że to romantyk z Seattle i gra na gitarze- Kolejne parsknięcie śmiechem.
   -Naprawdę będziesz bawiła się w medium dopóki nie trafisz na mieliznę?- Zapytałam rozbawiona.
   -Mniej więcej- Odparła pewnie.
   -Jeremy, niezły towar, stary- Usłyszałam odległy głos i zauważyłam brata wchodzącego do męskiej toalety.
   -Zaraz wracam- Mruknęłam do Bonnie. Ta tylko popatrzyła na mnie ze zrozumieniem.
            Jak najszybciej pobiegłam za Jeremy’m. Gwałtownie otworzyłam drzwi. Stał przy lustrze wlewając sobie jakieś krople do oczu. Szybkim krokiem podeszłam do brata chwytając do pod brodą.
   -Pierwszy dzień w szkole i już się zjarałeś- Powiedziałam z wyrzutem.
   -Wcale nie- Starał się bronić.
   -Gdzie to masz? Przy sobie?- Obstawałam przy swoim.
   -Przestań dobra? Musisz wyluzować, w porządku?
   -Wyluzować? Co to ma być? Gadka ćpuna? Koleś jesteś taki świetny- Stwierdziłam z sarkazmem.
   -Przestań! Nic nie mam. Odbiło ci?
   -Jeszcze mnie takiej nie widziałeś, Jeremy! Dałam ci spokój na czas wakacji, ale nie będę dalej patrzeć, jak rujnujesz sobie życie- Chciał wyjść. Powstrzymałam go. –Nie, nie. Wiesz co? Spoko. Rob tak dalej. Ale wiedz, że za każdym razem będę ci psuła frajdę, rozumiesz?- Brak odzewu. Cisza, wypełniła całe pomieszczenie. Spojrzałam w oczy brata. –Jeremy, wiem, kim jesteś. Teraz nie jesteś sobą. Więc przestań taki być.
   -Daruj sobie- Powiedział tylko i widocznie wściekły wyszedł, zostawiając mnie samą. Westchnęłam głośno.
            Byłam tak rozkojarzona, że zupełnie zapomniałam, iż zaraz zderzę się ze Stefanem. Ściślej mówiąc przypomniałam sobie o tym w momencie gdy otworzyłam drzwi, a ktoś wpadł we mnie.
   -Przepraszam- Usłyszałam znajomy głos. –Czy to męska łazienka?- Spojrzałam na drzwi.
   -Tak. Ja tylko…-Starałam się wytłumaczyć. -Problemy z bratem- Rzuciłam i nie czekając na odpowiedź, wyminęłam Stefana ruszając na lekcje.

***

   -Kiedy nasz kraj dołączył do Konfederacji w 1861 roku, wywołało to ogromne napięcie…
Starałam się skupić na słowach nauczyciela, ale coś skutecznie mi to uniemożliwiało. Ściślej mówiąc ktoś. Otóż Stefan cały czas wpatrywał się w moją osobę, a ja tylko myślałam, jak delikatnie mu oznajmić, że nie jestem zainteresowana. Że jedyne na co może liczyć to przyjaźń. Moje rozmyślania przerwała wibracja telefonu. Ukradkiem wyciągnęłam go z kieszeni.
Bonnie:
Przystojniak gapi się na ciebie.
            Westchnęłam cicho i z niedowierzaniem pokręciłam głową. Nie będzie łatwo, ale jakoś przetrwam ten dzień.

***

            Po szkole jak zawsze udałam się na cmentarz, do rodziców. Usiadłam na trawie i wyciągnęłam pamiętnik. Teraz tylko jemu mogę powiedzieć wszystko, co leży mi na sercu.

Drogi pamiętniku,
Jakoś przetrwałam ten dzień. Zostało tylko spotkanie z Alaric’em. Boli mnie to, że nie mogę być szczera. Ale co by zrobili moi bliscy? Chyba od razu wysłali do specjalisty. Całe szczęście, jestem lepszą aktorką niż myślałam. Nikt się nie zorientował. Mam nadzieję, że tak zostanie. Przynajmniej na razie.
Trzymaj kciuki.
Elena.

            Podniosłam wzrok na nagrobek rodziców. Choć minęło już tyle czasu to dalej było dla mnie trudne. Wiedzieć, że już ich nie zobaczę. Ale muszę żyć. Oni by tego chcieli.
            Niespodziewanie na granicie przysiadł czarny kruk. Poczułam uścisk w sercu. Tym razem nie będę uciekać, nawet jeżeli Damon będzie próbował mnie wystraszyć. A wiem, że będzie.
   -No dobra- Mruknęłam. -Cześć ptaku.
            Ptak tylko wpatrywał się we mnie wielkimi oczyma. Przełknęłam głośniej ślinę i schowałam pamiętnik z powrotem do torby.
Zaczęło robić się nieprzyjemnie. Gęsta mgła, która pojawiła się znikąd pochłaniała wszystko co napotkała. Wkrótce cała okolica była przysłonięta przez mleczną chmurę. Podniosłam się z miejsca.
   -Nie mam ochoty na gierki. Wyjdź i powiedz czego chcesz- Powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
            Nie musiałam długo czekać, ponieważ z nicości wyłoniła się ciemna postać. Skórzana kurtka, czarne jeansy, czarne włosy powiewające na wietrze i niebezpieczny błysk w niebieskich oczach. Jednym słowem - Damon.
   -Boże, znowu ty?- Zapytałam, krzyżując ręce na piersi.
   -Też się cieszę, że cię widzę- Stwierdził uśmiechając się złośliwie. Wywróciłam oczami.
   -Czego chcesz?- Przeszłam do rzeczy.
   -Ja?- Zapytał z udawanym zdziwieniem. –Niczego- Przybliżył się do mnie. -Po prostu zobaczyłem nową znajomą i chciałem się przywitać.
   -Więc witaj… I żegnaj- Mruknęłam z udawaną obojętnością, z całej siły próbując uspokoić rozszalałe serce.
Wzięłam głęboki wdech, po czym chciałam go wyminąć. Jednak uniemożliwił mi to silny uścisk na ramieniu.
   -Dokąd to?- Zapytał urażony.
   -Wybacz, spieszę się- Odpowiedziałam automatycznie.
   -Pozwól chociaż, że się przedstawię. Tak jak należy.
            Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Damon w miarę miły. To nowość, zwłaszcza dla Damona z wyłączonymi uczuciami. Coś knuł, miał plan i to mnie przerażało. Ale z drugiej strony… Wcześniej nie posiadał żadnego destrukcyjnego planu. A jedynie pomysły, które prawie nigdy nie kończyły się tak jak miały.
   -W porządku- Odpowiedziałam w końcu.
   -Jestem Damon- Wyciągnął dłoń w moim kierunku.
Po krótkim zastanowieniu uścisnęłam ją. A on tak jak ostatnim razem, podniósł moją rękę i delikatnie ucałował jej wierzch. Poczułam gulę w gardle.
   -Elena- Wykrztusiłam. –A teraz przepraszam. Muszę iść- Wyrwałam rękę z jego uścisku i szybkim krokiem ruszyłam do mystic grilla, na spotkanie z Alaric’em.



Witam wszystkich nowym rozdziałem :)
Wiem, jest prawie identyczny, jak pierwszy odcinek  "pamiętników wampirów".
Zmieniłam parę kwestii, jednak niewiele.
W każdym razie chyba nie jest źle.
Chciałam wam bardzo podziękować za komentarze :*
A i na jeden z nich właśnie odpowiem.
Otóż chodziło o to skąd Damon znał imię Eleny w poprzednim rodziale.
Ogólem można to wytłumaczyć w dwojaki sposób.
Pierwszy: Damon jako kruk, podsłuchał jak ktoś tak nazywa Elenę.
I drugi (ten według mnie ważniejszy) Damon spotkał Elenę przed wypadkiem. 
Życzył jej wtedy wszytkiego dobrego, żeby odnalazła wszytko, czego pragnie.
Nie będę się szczegółowo rozpisywać na ten temat :P
Mam nadzieję, że pomogłam :)
To chyba wszytko z mojej strony.
Chciałam jeszcze przeprosić za odstępy czasowe między rozdziałami i jeszcze raz bardzo podziękować za komentarze :)
Pozdrawiam serdecznie :) Buziaczki :*

niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 4.

   -Eleno? Co robisz?- Usłyszałam głos cioci dochodzący z kuchni. Westchnęłam.
   -Wychodzę- Odpowiedziałam zakładając na siebie skórzaną kurtkę. W duchu modliłam się, żeby nie zadawała pytań. Żeby odpowiedziała: „Okey, w porządku tylko nie wróć za późno”. Nie chciałam wdawać się w kłótnie, bo tak czy inaczej postawiłabym na swoim.
   -Czy ty wiesz, która jest godzina?- Pojawiła się nagle w przedpokoju. Chyba jednak się przeliczyłam, będzie kłótnia.
   -Jenna, znam się na zegarku- Odparłam otwierając drzwi.
   -Jutro pierwszy dzień szkoły. Powinnaś być wypoczęta- Spojrzała na mnie z troską.
   -I będę- Odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem. Chciałam coś dodać, jednak, co takiego? Przepraszam cię, ale muszę lecieć uratować dwie osoby przed krwiożerczym wampirem? To chyba by nie przeszło. –Ciociu, naprawdę muszę już iść…
   -W porządku, idź- Wzniosła oczy ku niebu. Jednak nie było tak źle.
   -Dziękuję- Odpowiedziałam i wprost wybiegłam z domu, w razie gdyby Jenna zmieniła zdanie.
            Szybko wsiadłam do auta i zanim odpaliłam silnik, wyciągnęłam telefon. Wykręciłam numer do ostatniej osoby, z którą muszę porozmawiać. Nastawiłam na głośno mówiący i ruszyłam patrolować drogi Mystic Falls.
            Chwilę wsłuchiwałam się w monotonny sygnał połączenia, by po chwili usłyszeć dobrze znany głos starego przyjaciela.
   -Słucham?
   -Dzień dobry, Alaric Saltzman?- W odpowiedzi usłyszałam krótkie „aha”. –Nazywam się Elena Gilbert i chciałabym z panem porozmawiać.
   -Ze mną? O czym? Nie potrzebuję nowych garnków, ani pościeli- Puściłam tę uwagę mimo uszu.
   -To nie jest rozmowa na telefon, ale chodzi o moją biologiczną matkę. Czy mogłabym się z panem spotkać?
   -Zależy. Kto jest twoją matką? Jeżeli mogę wiedzieć.
   - Isobel Flemming- Odparłam krótko, czekając na reakcje Rica. Nastała cisza. –Halo?- Zapytałam zmieszana.
   -To… Niemożliwe. Isobel nie miała dzieci… A nawet gdyby, wiedziałbym o tym.
   -Miała szesnaście lat, kiedy mnie urodziła. Mógł pan nie wiedzieć- Wyjaśniłam. –Rozumiem, że to dla pana szok, ale mimo to chciałabym się spotkać.
   -Tak. Oczywiście- Odpowiedział zgłuszonym tonem. –Gdzie?
   -W Mystic Falls. W barze Mystic Grill. To małe miasto. Nie zgubi się pan- Oczami wyobraźni widziałam jak Ric kiwa głową.
   -W porządku- Odpowiedział. –Pozałatwiam wszystko w pracy i postaram się jutro przyjechać.
   -Dziękuję panu. To naprawdę ważne.
   -Nie musisz mi dziękować- Mówił starając się zachować przyjazny ton głosu. –W tym barze… Jak cię rozpoznam?
   -Ja pana rozpoznam- Odparłam. –Jeszcze raz dziękuję. Do zobaczenia- Rozłączyłam się. W sumie nie poszło tak źle.

***

            Jeździłam już dość długo ulicami Mystic Falls. Jak do tej pory nie działo się nic dziwnego. Ulice były praktycznie puste, miasto pogrążyło się w spokoju. Dzień, jak co dzień. A jednak, gdzieś przy granicy tego miejsca czai się żądny krwi wampir.
            Nie wiem ile razy okrążyłam całe miasteczko. Dziesięć? Może piętnaście? Powoli miałam dość. To jak szukać igły w stogu siana. Skręciłam w stronę lasu z zamiarem powrotu do domu. Nagle zauważyłam mgłę. Nienaturalnie gęsta, pojawiła się znikąd. No tak, Damon uwielbiał bawić się ofiarami. Wnet usłyszałam huk i pisk opon. Dodałam gazu, chcąc jak najszybciej pojawić się na miejscu. Po paru metrach ujrzałam auto stojące na poboczu. Kawałek dalej leżał Damon. Drzwi pojazdu otworzyły się, a ze środka wyszedł mężczyzna. No to zaczyna się zabawa…
            Stanęłam na poboczu i wybiegłam z samochodu.
   -Hej!- Zawołałam. –Co się stało? Potrzebuje pan pomocy?
   -Ja…- Zaczął biegnąc do „ofiary”. –Potrąciłem tego człowieka. Nie chciałem. To był wypadek- Zaczął tłumaczyć.
   -W porządku. Nikogo nie osądzam- Stwierdziłam biegnąc za nim. –Dzwonił pan po pomoc?
   -Moja dziewczyna. W samochodzie.
   -Dobrze- Odpowiedziałam kucając przy „ofierze”. Mężczyzna podążył moim śladem.
            Spojrzałam na twarz Damona. Wyglądał dokładnie tak jak zapamiętałam. Czarne włosy ułożone w artystycznym nieładzie, blada cera, zarysowana linia żuchwy i oczywiście te cudowne oczy. To one otoczone gęstymi czarnymi rzęsami potrafiły oczarować człowieka. Odetchnęłam głęboko, chcąc opanować rozszalałe emocje. Czułam ogromną euforię i ledwo powstrzymywałam się od rzucenia na niego. Niestety, mimo ogromnej ochoty nie mogłam. Bo jak by to wyglądało? Z zamyślenia wyrwało mnie pewne pytanie.
   -Gdzie krew? Gdzie rany, zadrapania, czy siniaki?- No to pięknie… Cóż, ten mężczyzna ma rację. Na ciele Damona nie ma nawet śladu po wypadku.
   -Proszę mnie posłuchać- Poprosiłam patrząc w oczy nieznajomego. –Zabierze pan swoją dziewczynę i jak najszybciej oddali się od tego miejsca. Proszę odwołać służby ratunkowe i najlepiej zapomnieć o tym wydarzeniu.
   -Ale…- Zaczął.
   -Niech pan nie zadaje pytań i jak najszybciej się stąd wynosi!- Podniosłam ton głosu.
            To chyba podziałało, ponieważ chwilę później samochód ruszył z piskiem opon, opuszczając to przeklęte miejsce. Odetchnęłam z ulgą.
   -No dobra- Mruknęłam z udawaną obojętnością. –Wiem, że jesteś przytomny.
            Damon gwałtownie otworzył oczy i nienaturalnie sztywno przeszedł do pozycji siedzącej. Chciał mnie tym przestraszyć. Musiał jednak przeżyć niemały szok, patrząc na moją niewzruszoną minę.
   -Przez ciebie- Powiedział z jadem w głosie. –Uciekła moja kolacja.
   -Dzięki mnie- Odwdzięczyłam się tym samym tonem. –Nie zostałeś złapany przez radę.
            Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Miałam wrażenie, że gramy w „kto dłużej wytrzyma bez mrugnięcia okiem”. W końcu pokręciłam głową mając już tego dość.
   -Zapomnij, że dzięki mnie nie wylądowałeś z kołkiem w sercu- Mruknęłam oczekując reakcji z jego strony. Jednak, gdy taka nie nastąpiła dodałam: -W ogóle, jaki bałwan poluje w Mystic Falls?
   -Głodny?- Zapytał ironicznie.
   -Idiota- Stwierdziłam zgryźliwie, kierując się do samochodu.
   -Hej, hej, hej, hej!- Pojawił się nagle przede mną. –Pozwoliłem ci stąd iść?
   -Sama potrafię o sobie decydować- Odpowiedziałam pewnie, krzyżując ramiona na piersi.
   -Nie uszło mojej uwadze, że nie okazujesz lęku w stosunku do ojej osoby- Trochę mijał się z faktem. Tak naprawdę trzęsę się ze strachu, ale potrafię to świetnie zatuszować. –Albo jesteś głupia, albo…- Przerwał na chwilę, jakby chciał pozbierać myśli.- Nie, nie ma innego wytłumaczenia.
   -Kim ty w ogóle jesteś?!- Krzyknęłam, chcąc zmienić temat. Wiedziałam, że Damon ma wyłączone człowieczeństwo. Był jeszcze bardziej nieobliczalny niż zwykle. A właśnie to było głównym powodem mojego strachu.
   -Wybacz, zapomniałem się przedstawić- Powiedział z udawaną skruchą. –Zwykle to robię, zanim kogoś zabiję.
   -Nie zabijesz mnie- Stwierdziłam tak pewnie, że nawet siebie tym zdziwiłam.
   -Dlaczego nie?- Przybliżył się do mnie, przeszywając wzrokiem. Mimo tego dalej wpatrywałam się w jego twarz.
   -Gdybyś chciał to zrobić, już dawno leżałabym ze złamanym karkiem, albo z dziurą w szyi- Odpowiedziałam, pamiętając, aby nie zdradzić niczego więcej. Żadnego wątku z Katherine, Enzo, czy nawet Klausem. Jeszcze nie teraz.
   -Może czekam na odpowiedni moment?- Jeżeli to możliwe przybliżył się jeszcze bardziej. Głośno przełknęłam ślinę.
   -Jaki? Na fajerwerki? Doping?- Spojrzałam na niego wyzywająco. –Na co czekasz? Jeżeli chcesz mnie zabić, śmiało. Tylko pospiesz się. Nie mam całego dnia.
            Zachęcanie go i bezczelność nie były dobrym pomysłem. Chociaż z drugiej strony, która ofiara prosi o śmierć? Chyba tylko taka, która ma pewność, że wygląda identycznie jak jego była dziewczyna. To mi daje fory, prawda?
   -Masz szczęście- Zdziwiona uniosłam brwi. –Dzisiaj jest dzień dobroci dla zwierząt- Wytłumaczył, mierząc mnie wzrokiem. –Poza tym wiesz sporo o radzie, a takie informacje mogą mi się przydać- Pokiwałam głową w geście zrozumienia. Wampir ruszył w kierunku lasu.
   -Poczekaj- Mruknęłam otwierając drzwiczki auta.
            Sięgnęłam po swoją torbę i wyciągnęłam z niej dwa woreczki z krwią (Pamiątka z dzisiejszej wizyty w szpitalu, chyba lepiej brzmi niż kradzież) i podałam je mężczyźnie.
   -Zadośćuczynienie za tą dwójkę ludzi- Wytłumaczyłam. –Pamiętaj nie poluj w Mystic Falls- Dodałam po chwili i wsiadałam do samochodu. Już miałam zamknąć drzwi, gdy ręka Damona skutecznie je zablokowała.
   -Do zobaczenia, Eleno- Usłyszałam tylko i już go nie było.
            Podsumowując dzisiejszy dzień: uratowałam dwójkę ludzi i dalej żyję. To chyba mogę zaliczyć do sukcesów. 


Pojawiam się po długim czasie
Proszę o wybaczenie :)
Nie będę się rozpisywać,
chce tylko przeprosić za ewentualne błędy,
które mogły się pojawić. :P
Dziękuje za wasze komentarze 
i bardzo gorąco pozdrawiam :*

piątek, 10 października 2014

Rozdział 3.

   -Eleno, jesteś pewna? Wyjazd dobrze by ci zrobił…- Bonnie spojrzała na mnie wręcz błagalnie.
   -Wiem, ale nie mogę. Muszę zostać z Jeremy’m- Starałam się wyjaśnić.
   -To duży chłopak, dałby sobie radę. Poza tym zostałby z Jenną- Caroline wtrąciła się do dyskusji.
   -Wiem, ale…- Rozejrzałam się po szkolnym korytarzu. Nie chciałam, żeby ktoś nas usłyszał. Jeszcze narobiłabym problemów bratu. Spostrzegłam, iż w pobliskiej sali nikogo nie ma i pociągnęłam do niej przyjaciółki. –Słuchajcie. Ostatnio, Jeremy dziwnie się zachowuje i na dobór złego znalazłam u niego narkotyki.
   -Co? On ćpa?- Zapytała szokowana Caro.
   -Wszystko na to wskazuje- Westchnęłam. –Ale nie mogę oskarżyć go bez dowodów, a jak pokaże mu trawkę, oskarży mnie o grzebanie w swoich rzeczach.
   -Zadaje się z Vicki Donovan. To już wystarczający dowód- Stwierdziła zgryźliwie Bonnie.
   -Wiem, ale wolałabym złapać go na gorącym uczynku- Mruknęłam cicho. –A kiedy będzie miał najlepszą okazję? Po zakończeniu roku szkolnego. Dlatego nie mogę z wami jechać- Wytłumaczyłam.
   -Co zrobisz jak go przyłapiesz?- Zapytała zaciekawiona Bonnie. Cóż, na razie Jeremy był tylko bratem jej najlepszej przyjaciółki. Nie mogłam oczekiwać jakichkolwiek uczuć, czy też choćby zmartwienia z jej strony. Znaczy, pewnie się martwiła, ale nie o niego tylko o mnie.
   -Jak to, co? Piekło na ziemi- Odpowiedziałam ze śmiechem, choć sytuacja wcale nie była zabawna.

***

Zaczęły się wakacje. Dla innych czas odpoczynku i relaksu. Dla mnie powolne wprowadzanie w życie planu „Salvatore”. Nie spieszyłam się. Nie miałam potrzeby. Przecież pojawią się dopiero tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Jednak i tak musiałam zdobyć kilka potrzebnych rzeczy i informacji.
            Wcześniej pozałatwiałam sprawy w szkole. Wypisałam się ze składu cheerleaderek, wyjaśniłam sprawy z Matt’em. Można powiedzieć, że znów jesteśmy przyjaciółmi.
            Jedyne, co szło mi opornie to wyprostowanie Jeremy’ego. Każda nasza rozmowa na temat narkotyków kończyła się awanturą. Starałam się wytłumaczyć mu, że niszczy sobie zdrowie, traci przyjaciół. Niestety, żaden argument do niego nie docierał. Coraz bardziej zatracał się w ćpaniu, a i towarzystwo, w którym się obracał nie było zbyt ciekawe. Wiem, że to tylko okres przejściowy, ale mimo to, nie chcąc patrzeć jak coraz bardziej się niszczy postanowiłam udać się do osoby, która powinna mi pomóc.
Zapukałam delikatnie do drzwi skromnego, ale gustownego domku. Otaczały go fasady zadbanych roślin. Jako dziecko uwielbiałam tu przychodzić. Tyle wspomnień łączyło mnie z tym miejscem.
Po chwili drzwi uchyliły się, a w progu ujrzałam starszą panią – babcię Bonnie.
   -Witaj Eleno- Powitała mnie uśmiechem. –Bonnie już wyjechała- Dodała wiedząc, że zwykle odwiedzam jej wnuczkę.
   -Tak wiem- Powiedziałam zakłopotana. –Ja… Przyszłam do Pani.
   -Zatem wejdź, kochanie- Gestem zaprosiła mnie do środka.
            Niepewnie przekroczyłam próg domu, poczym skierowałam się do skromnie urządzonego saloniku. Od lat nic tu się nie zmieniło. Ściany pokrywała jasna tapeta, a w oknach zawieszone były kwieciste zasłonki pasujące do obić kanapy. Całości dopełniały jasne meble, na których poukładane były książki, figurki i ramki ze zdjęciami.
   -Napijesz się herbaty, skarbie?- Zapytała życzliwie Pani Bennett.
   -Nie dziękuję- Odpowiedziałam siadając na kanapie. –Chciałam porozmawiać…- Ale co takiego mam powiedzieć? Nie chce, aby babcia mojej najlepszej przyjaciółki wzięła mnie za wariatkę. Muszę jej powiedzieć, że wiem więcej niż powinnam. -Nie wiem, od czego zacząć.
   -Najlepiej od początku- Zasugerowała, chcąc zachęcić mnie do zwierzeń.
   -To może się pani wydać dziwne, ale ja wiem, że jest pani czarownicą- Powiedziałam prosto z mostu. Kobieta zdziwiona uniosła brwi. Nie potrafiłam dłużej patrzeć w jej oczy, więc wzrok utkwiłam we własnych dłoniach.
   -Co w związku z tym?- Ton jej głosu nie był już tak serdeczny.
   -Źle mnie pani zrozumiała. Po prostu…- Starałam się odpowiednio dobrać słowa. –Wiem o wiele więcej niż bym chciała.
   -To znaczy?- Zapytała nadal zimnym tonem.
   -Jeżeli miałabym opowiadać, nie wiem czy zdążyłabym w ciągu jednego popołudnia- Przyznałam wciąż nie podnosząc wzroku. –Czarownice, wampiry, wilkołaki, hybrydy, łowcy, sobowtóry, podróżnicy…- Zaczęłam wymieniać i końcu odważyłam się spojrzeć na panią Bennett. Patrzyła na mnie z szokiem i współczuciem jednocześnie. –Mówiłam, że wiem za dużo- Dodałam pod nosem.
   -Skąd?- Tylko tyle zdołała wykrztusić.
   -Co by pani powiedziała na wiadomość, że cofnęłam się w czasie?- Zapytałam uparcie wpatrując się w oczy kobiety.
   -To pytanie retoryczne?- Twierdząco pokiwałam głową. –Spytałabym, czy się udało?
   -W pewnym sensie- Odparłam cicho. –Chociaż wolałabym pojawić się trochę później- Przyznałam niepewnie. –Nie dałoby się…?
   -Przykro mi Eleno. Nic się nie da zrobić. Przyszłość została z restartowana. Nie ma jej. Nie da się przecież wrócić do czegoś, co nie istnieje- Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Czego ja się spodziewałam? Że ułatwię sobie zadanie? Zawsze pod górkę. Ale są też dobre strony tej sytuacji. Zginęło tyle niewinnych ludzi, a dzięki temu, że wiem, mogę postarać się ich uratować.
   -Rozumiem- Odparłam uśmiechając się delikatnie. –W takim razie mam do pani prośbę. Potrzebuję werbeny i…
   -Nie ma sprawy, skarbie. Pójdę jutro do Zach’a Salvatore i wszystko załatwię- Oznajmiła pani Bennett. –Ale sama nic nie rób- Dodała po chwili. Spojrzałam na nią zdziwiona. –Lepiej żeby rada nie wiedziała- Wyjaśniła. Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
   -Bardzo pani dziękuję- Uśmiechnęłam się serdecznie, będąc ogromnie wdzięczna za zrozumienie oraz pomoc, jakimi obdarzyła mnie babcia mojej przyjaciółki.

***

            Dni mijały nieubłaganie, a koniec wakacji był już tuż-tuż. Cieszyłam się. Miałam już dość czekania. Tęskniłam.
Czasem, gdy byłam sama w pokoju, na parapecie przysiadywał czarny kruk. Wielkimi ślepiami patrzył na mnie, by chwilę później przysiąść na gałęzi naprzeciwko mojego okna. Może gdybym nie wiedziała myślałabym, że gdzieś w okolicy założył sobie gniazdo i co jakiś czas wylatuje z niego rozprostować swoje ogromne skrzydła. Jednak to nie był zwykły ptak. Jego zachowanie było zbyt… Ludzkie? Potrafił wzrokiem śledzić każdy mój najmniejszy ruch, przekrzywiając przy tym głowę jakby analizował, co zrobię dalej.
Tak też było przedostatniego dnia wakacji. Co roku Caroline i Bonnie przychodziły do mnie na noc. Oglądałyśmy horrory, rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się, by potem zasnąć na materacach w salonie. Miałyśmy pożegnać wolność i pogodzić się z nowym rokiem szkolnym. Od kiedy pamiętam spędzałyśmy ten dzień razem. To była nasza tradycja.
Był już środek nocy, ale nie mogłam zasnąć. Zgłodniałam. Podniosłam się delikatnie z materaca, tak by nie obudzić leżących obok przyjaciółek i udałam się do kuchni. Wzięłam butelkę wody i bułkę, poczym poszłam do swojego pokoju. Zapaliłam światło i usiadłam we wnęce okna, opierając się placami o chłodną ścianę. Następnie wzięłam do ręki bułkę i zaczęłam ją powoli skubać.
I wtedy go zobaczyłam. Damon podleciał z przeciwnej strony okna, przysiadł na parapecie i zaczął przypatrywać mi się z ogromnym zainteresowaniem. Gdyby był tu w swojej prawdziwej postaci, jego mina mówiłaby: co ty odwalasz o trzeciej w nocy? Uśmiechnęłam się do siebie na samą tę myśl.
Siedziałam chwilę jedząc bułkę i patrząc na ptaka. Wnet wpadłam na pewien pomysł. Przyklęknęłam przy wnęce i powoli, tak żeby nie wystraszyć kruka, otworzyłam okno. Pokruszyłam resztę bułeczki, wyciągając ją w kierunku Damona.
   -Trzymaj. Pewnie też jesteś głodny- Powiedziałam patrząc na kruka.
Ten niepewnie przybliżył łepek do mojej ręki i ostrożnie zaczął dzióbać. Bo co innego mógłby zrobić wszystkożerny ptak? Chcąc nie chcąc Damon nie miał innego wyjścia. Chyba, że by odleciał, ale na taki krok, był zdecydowanie zbyt ciekawski.
Poczekałam chwilę, aż wszystko zje i cofnęłam dłoń. Nie zamknęłam okna. Zamiast tego przypatrywałam się jego oczom. Nawet jako ptak ma je niesamowicie niebieskie.
   -Nie powinieneś spać?- Zapytałam cicho. Nie oczekiwałam odpowiedzi. Wręcz przeciwnie, zamierzałam grać głupa. Niech myśli, że rozmawiam z ptakiem, że nie wiem, kim jest. -Pewnie też nie możesz zasnąć…- Dodałam patrząc na niego ze współczuciem. –To dziwne, wiesz? Ale bardzo mi kogoś przypominasz- Przyznałam niepewnie. –Starego przyjaciela- Wyjaśniłam. Pewnie weźmie mnie za wariatkę. –Chciałabym go zobaczyć… Ale mam problem. On mnie nie pamięta.


 Nie zabijajcie mnie :P Wiem rozdział miał się pojawić dużo wcześniej, jednak, tak jak pisałam w komentarzu, brak czasu robi swoje... :/ Chciałam was z tego powodu bardzo przeprosić. Z resztą nie tylko z tego. Mianowicie: przestałam komentować wasze blogi. I to nie dlatego, że nie czytam, bo czytam zawzięcie każdy, ale właśnie przez ten piekielny brak czasu. Dlatego skieruje teraz słowa do wszystkich autorek, u których kiedykolwiek coś skomentowałam. Jesteście cudowne, wszystkie. To co robicie to naprawdę świetna robota i nie przestawajcie. Ten krótki rozdział kieruję właśnie do was: Alicja Czerniawska, Emka K, Wikaa, Paulina Nowak, ILoveDamon, zadelenowana. Dziękuję za umilenie czasu. A i jeszcze jedno: nie dam rady powiadomić was o rozdziale... Przykro mi.
Dziękuję za komentarze, trzymajcie się cieplutko, buziaczki :*

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 2.

            O mój Boże! Jestem w szpitalu, w pokoju numer osiemnaście. Dziś mamy dwudziesty czwarty maja dwutysięcznego dziewiątego roku. To dzień, w którym dowiedziałam się o śmierci rodziców. Dzień po wypadku.
            Przeszłam do siadu, a przynajmniej próbowałam. Niestety powstrzymały mnie różnego typu kabelki i rurki przymocowane do mojego ciała. Bezwładnie opadłam na łóżko. Płuca paliły mnie żywym ogniem. Już zapomniałam, jakie to okropne uczucie.
            Wiedziałam, że Jeremy śpi na fotelu obok, a Jenna zaraz wparuje z podpuchniętymi oczami do sali. Nic dziwnego. Jej siostra i szwagier zginęli w wypadku. Utopili się. A ja muszę udawać, że o niczym nie wiem. Czeka mnie rola życia.
            Chwilę później drzwi otworzyły się. Tak jak ostatnim razem Jenna podeszła do łóżka i chwyciła mnie za dłoń. Nie musiała nic mówić. Z jej twarzy można było czytać jak z otwartej księgi. Dlaczego wtedy tego nie zauważyłam?
   -Eleno, kochanie. Jak się czujesz?- Zapytała mnie z troską.
   -Dobrze- Skłamałam. Nie chciałam, żeby się martwiła. Przecież musi poinformować mnie o śmierci rodziców, a to samo w sobie jest wyjątkowo stresujące. –A co z…?- Zapytałam słabym głosem. Gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że wszystko w porządku. Że jakaś magiczna siła, która przeniosła mnie w czasie zmieniła ten fragment mojego życia.
   -Nie zaprzątaj sobie tym głowy, słoneczko- Starała się brzmieć wesoło, jednak jej oczy wyrażały wszystko. Zwłaszcza ta łza, którą starała się zetrzeć tak, abym tego nie zauważyła. –Odpoczywaj- Dodała, odgarniając kosmyk włosów z mojego czoła.
   -Jeremy wie?- Nie dałam się zwieść.
   -Wie- Pokiwała twierdząco głową. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że płaczę. Ciocia pochyliła się nade mną i uważając na całą aparaturę mocno przytuliła. –Tak mi przykro, Eleno- Dodała, nie wypuszczając mnie z objęć.
   -Co teraz będzie?- Starałam się prowadzić podobną rozmowę jak ostatnim razem.
            Jenna wypuściła mnie z objęć i spojrzała z troską zarówno na moją osobą jak i na śpiącego Jeremy’ego.
   -Postaramy się żyć dalej, na tyle na ile jest to możliwe. Przeprowadzę się do was. Myślę, iż damy sobie radę- Przyjrzała się swoim dłonią i po dłuższym namyśleniu dodała. –No chyba, że wolicie John’a…
   -Zwariowałaś!- Mój w pełni przebudzony brat, zerwał się z fotela, nim cokolwiek zdążyłam powiedzieć. Miał smutne oczy, popełnione żalem, jednak starał się zachować dobrą minę do złej gry. –Przecież wiesz, że za nim nie przepadamy. Ba, nikt za nim nie przepada- Podszedł do mnie i porwał w objęcia. –Tak jak mówiła Jena, damy sobie radę- Dodał cicho.

***

            Drzwi sali szpitalnej otworzyły się. Policja, a dokładniej porucznik Woodley oraz porucznik Carter. Spodziewałam się ich.
Oboje przed trzydziestką, szczupli i umięśnieni. Wyglądali prawie identycznie. Różnili się tylko kolorem włosów i odcieniem karnacji. Woodley miał blond włosy, i porcelanową skórę, natomiast Carter był brunetem z oliwkową cerą.
 Zaraz zadadzą mi kilka pytań, na które w odpowiedzi będę musiała kłamać jak z nut. To będzie ciekawe.
   -Elena Gilbert?- Zapytał jeden z nich. Kiwnęłam głową. –Jesteśmy z policji. Porucznik Carter, a mój towarzysz to porucznik Woodley. Jak się pani czuje?
   -Fizycznie w porządku, psychicznie trochę gorzej- Odpowiedziałam szczerze.
   -Wiem, że to nieodpowiednia chwila, ale musimy zadać pani parę pytań. Może najpierw najbardziej nas nurtujące. Jak wydostała się pani z samochodu?
   -Też chciałabym to wiedzieć- Zaczęłam. Jak ja prowadziłam poprzednio tę konwersacje? Czuję, że będę musiała improwizować, ponieważ przez całe te negatywne emocje towarzyszące wieści o śmierci rodziców, nie mam pojęcia, co takiego im powiedziałam. –Ostatnie, co pamiętam to próby wybicia okna przez tatę- Wyjaśniłam smutnym tonem.
   -Czyli nie wiesz, w jaki sposób drzwi samochodu zostały wyrwane?- Drążył porucznik Carter.
   -Nie mam pojęcia, ale dlaczego panowie tak o to wypytują?- Oni mogą zadawać pytania, to ja też.
   -Ponieważ uważamy, że to niemożliwe, aby pani sama wydostała się z pojazdu- Wyjaśnił jeden z funkcjonariuszy.
   -To nie wiadomo, kto mi pomógł?- Udałam „głupa”. Przecież nie powiem, że to Stefan. Wampir, który niedługo rozpocznie edukację w miejscowym liceum.
   -Po ambulans zadzwonił ktoś anonimowo, a na miejscu zdarzenia nikogo nie było.
   -Tak, czy inaczej nie rozumiem, dlaczego to dla panów takie ważne. Uratowano mnie i jestem za to ogromnie wdzięczna, nawet tej anonimowej osobie- Policjanci popatrzyli po sobie.
   -W porządku. Widzę, że niczego nowego się nie dowiemy- Stwierdził Carter. –W każdym razie, życzę pani szybkiego powrotu do zdrowia i przykro mi z powodu śmierci rodziców.
   -Dziękuję- Odparłam kulturalnie.
            Policjanci równocześnie odwrócili się i ruszyli w kierunku wyjścia. Gdy tylko drzwi się zamknęły odetchnęłam z ulgą. Chyba nie poszło tak źle…?

***

   -Eleno, skarbie. Jak się czujesz? Trzymasz się jakoś?- Tym razem do pokoju wtargnęła Caroline z Bonnie. Czyli wszystko się udało. Mimo zaistniałej sytuacji miałam ochotę skakać z radości. Bonnie żyje, a to już połowa sukcesu. –Przyszłyśmy zaraz po szkole, jak tylko się dowiedziałyśmy- Obie podeszły do mnie i równocześnie mocno przytuliły.
   -Nie jest to najszczęśliwszy dzień w moim życiu, ale jakoś się trzymam- Odparłam smutno.
   -Tak nam przykro- Stwierdziła Bonnie. –Ale zobaczysz, wszystko jakoś się ułoży.
   -Mam nadzieję- Przyznałam spoglądając na przyjaciółki.
Uśmiechały się do mnie niepewnie, nie wiedząc jak się zachować. Co prawda każdą z nich opuścił któryś z rodziców, ale to było zupełnie co innego. Mama Bonnie uciekła, chcąc dla córki lepszego życia, natomiast tata Caroline zmienił orientacje i wyprowadził się z domu. Jednakże one miały tę świadomość, że ich rodzice żyją. Są gdzieś tam w tym odległym świecie i prawdopodobnie prowadzą szczęśliwe życie.
   -A jak Jeremy to znosi?- Bonnie przerwała ciszę.
   -Stara się być twardy, ale boję się o niego.- Przyznałam. -Teraz pojechał razem z Jenną pomóc przy przeprowadzce.
   -Jenna się do was wprowadza?- Zapytała Caroline.
   -Tak, nie możemy mieszkać sami. I jeżeli mam być szczera dużo bardziej wolę Jennę od John’a.

***

            Dlaczego pogrzeby muszą być takie przygnębiające? Wiem, to głupie pytanie, ale wszędzie gdzie nie spojrzę widzę szarość, smutek. Całe miasteczko pogrążone we mgle i uporczywym deszczu tym bardziej nie pozwala pozbyć się tego wrażenia. Tak jakby ktoś nagle złapał czarną farbę i wylał ją na cały świat.
            Pogrążeni w rozpaczy ludzie ustawili się na cmentarzu. Znajomi i rodzina zalani łzami, zgromadzeni by pożegnać dwójkę wspaniałych osób.
            Tak jak ostatnio przytuliłam się do brata i z półprzymkniętymi oczami słuchałam słów pastora. Moi rodzice byli szanowanymi ludźmi, niemającymi żadnych wrogów. Jednak jak każdy posiadali sekrety, którymi nie podzielili się nawet z własnymi dziećmi. Polowanie na wampiry, czynny udział w działaniach Augustine. W porządku nie musieliśmy wiedzieć wszystkiego, ale oni nawet nie zająknęli się słowem na ten temat. Westchnęłam chcąc dać upust emocjom.
            Uroczystość zbliżała się do końca, ale deszcz stał się jeszcze bardziej intensywny. Zostało tylko złożenie kwiatów na grobie i najgorsze, mianowicie przyjęcie kondolencji od połowy miasta. Nie lubię tej tradycji, bo co człowiek może powiedzieć w takiej sytuacji? Będzie dobrze? Przykro mi z powodu waszych rodziców? Wszystko jakoś się ułoży? Wasi rodzice byli wspaniałymi ludźmi? To nie są słowa dodające otuchy. One jeszcze bardzie przygnębiają.
            Odsunęłam się delikatnie od brata, otwierając szerzej wilgotne od łez oczy. Powoi, unikając wzroku przybyłych ruszyłam w kierunku grobu. Przyjrzałam się dokładniej róży, którą trzymałam od początku uroczystości i ułożyłam starannie przy pomniku. Następnie wróciłam na swoje miejsce.
Nie wiem, z jakiego powodu, wzrok skierowałam na pobliskie drzewo. Wnet zobaczyłam ruch. Czarny ptak, a dokładniej kruk przysiadł ja jednaj z gałęzi i uporczywie wpatrywał się we mnie swoimi błyszczącymi oczami. Tylko jedno przyszło mi do głowy. Damon?


No i jest rozdział drugi :) Dość przyjemnie mi się go pisało, chociaż jest trochę dołujący. Przepraszam, że dodaję go aż po miesiącu... Mam nadzieję, że mi wybaczycie ;) Chciałam jeszcze bardzo, ale to bardzo podziękować wam za komentarze. Jesteście cudowni :* To tyle na dzisiaj :) Jeszcze raz bardzo dziękuję i oczywiście pozdrawiam :*