piątek, 10 października 2014

Rozdział 3.

   -Eleno, jesteś pewna? Wyjazd dobrze by ci zrobił…- Bonnie spojrzała na mnie wręcz błagalnie.
   -Wiem, ale nie mogę. Muszę zostać z Jeremy’m- Starałam się wyjaśnić.
   -To duży chłopak, dałby sobie radę. Poza tym zostałby z Jenną- Caroline wtrąciła się do dyskusji.
   -Wiem, ale…- Rozejrzałam się po szkolnym korytarzu. Nie chciałam, żeby ktoś nas usłyszał. Jeszcze narobiłabym problemów bratu. Spostrzegłam, iż w pobliskiej sali nikogo nie ma i pociągnęłam do niej przyjaciółki. –Słuchajcie. Ostatnio, Jeremy dziwnie się zachowuje i na dobór złego znalazłam u niego narkotyki.
   -Co? On ćpa?- Zapytała szokowana Caro.
   -Wszystko na to wskazuje- Westchnęłam. –Ale nie mogę oskarżyć go bez dowodów, a jak pokaże mu trawkę, oskarży mnie o grzebanie w swoich rzeczach.
   -Zadaje się z Vicki Donovan. To już wystarczający dowód- Stwierdziła zgryźliwie Bonnie.
   -Wiem, ale wolałabym złapać go na gorącym uczynku- Mruknęłam cicho. –A kiedy będzie miał najlepszą okazję? Po zakończeniu roku szkolnego. Dlatego nie mogę z wami jechać- Wytłumaczyłam.
   -Co zrobisz jak go przyłapiesz?- Zapytała zaciekawiona Bonnie. Cóż, na razie Jeremy był tylko bratem jej najlepszej przyjaciółki. Nie mogłam oczekiwać jakichkolwiek uczuć, czy też choćby zmartwienia z jej strony. Znaczy, pewnie się martwiła, ale nie o niego tylko o mnie.
   -Jak to, co? Piekło na ziemi- Odpowiedziałam ze śmiechem, choć sytuacja wcale nie była zabawna.

***

Zaczęły się wakacje. Dla innych czas odpoczynku i relaksu. Dla mnie powolne wprowadzanie w życie planu „Salvatore”. Nie spieszyłam się. Nie miałam potrzeby. Przecież pojawią się dopiero tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Jednak i tak musiałam zdobyć kilka potrzebnych rzeczy i informacji.
            Wcześniej pozałatwiałam sprawy w szkole. Wypisałam się ze składu cheerleaderek, wyjaśniłam sprawy z Matt’em. Można powiedzieć, że znów jesteśmy przyjaciółmi.
            Jedyne, co szło mi opornie to wyprostowanie Jeremy’ego. Każda nasza rozmowa na temat narkotyków kończyła się awanturą. Starałam się wytłumaczyć mu, że niszczy sobie zdrowie, traci przyjaciół. Niestety, żaden argument do niego nie docierał. Coraz bardziej zatracał się w ćpaniu, a i towarzystwo, w którym się obracał nie było zbyt ciekawe. Wiem, że to tylko okres przejściowy, ale mimo to, nie chcąc patrzeć jak coraz bardziej się niszczy postanowiłam udać się do osoby, która powinna mi pomóc.
Zapukałam delikatnie do drzwi skromnego, ale gustownego domku. Otaczały go fasady zadbanych roślin. Jako dziecko uwielbiałam tu przychodzić. Tyle wspomnień łączyło mnie z tym miejscem.
Po chwili drzwi uchyliły się, a w progu ujrzałam starszą panią – babcię Bonnie.
   -Witaj Eleno- Powitała mnie uśmiechem. –Bonnie już wyjechała- Dodała wiedząc, że zwykle odwiedzam jej wnuczkę.
   -Tak wiem- Powiedziałam zakłopotana. –Ja… Przyszłam do Pani.
   -Zatem wejdź, kochanie- Gestem zaprosiła mnie do środka.
            Niepewnie przekroczyłam próg domu, poczym skierowałam się do skromnie urządzonego saloniku. Od lat nic tu się nie zmieniło. Ściany pokrywała jasna tapeta, a w oknach zawieszone były kwieciste zasłonki pasujące do obić kanapy. Całości dopełniały jasne meble, na których poukładane były książki, figurki i ramki ze zdjęciami.
   -Napijesz się herbaty, skarbie?- Zapytała życzliwie Pani Bennett.
   -Nie dziękuję- Odpowiedziałam siadając na kanapie. –Chciałam porozmawiać…- Ale co takiego mam powiedzieć? Nie chce, aby babcia mojej najlepszej przyjaciółki wzięła mnie za wariatkę. Muszę jej powiedzieć, że wiem więcej niż powinnam. -Nie wiem, od czego zacząć.
   -Najlepiej od początku- Zasugerowała, chcąc zachęcić mnie do zwierzeń.
   -To może się pani wydać dziwne, ale ja wiem, że jest pani czarownicą- Powiedziałam prosto z mostu. Kobieta zdziwiona uniosła brwi. Nie potrafiłam dłużej patrzeć w jej oczy, więc wzrok utkwiłam we własnych dłoniach.
   -Co w związku z tym?- Ton jej głosu nie był już tak serdeczny.
   -Źle mnie pani zrozumiała. Po prostu…- Starałam się odpowiednio dobrać słowa. –Wiem o wiele więcej niż bym chciała.
   -To znaczy?- Zapytała nadal zimnym tonem.
   -Jeżeli miałabym opowiadać, nie wiem czy zdążyłabym w ciągu jednego popołudnia- Przyznałam wciąż nie podnosząc wzroku. –Czarownice, wampiry, wilkołaki, hybrydy, łowcy, sobowtóry, podróżnicy…- Zaczęłam wymieniać i końcu odważyłam się spojrzeć na panią Bennett. Patrzyła na mnie z szokiem i współczuciem jednocześnie. –Mówiłam, że wiem za dużo- Dodałam pod nosem.
   -Skąd?- Tylko tyle zdołała wykrztusić.
   -Co by pani powiedziała na wiadomość, że cofnęłam się w czasie?- Zapytałam uparcie wpatrując się w oczy kobiety.
   -To pytanie retoryczne?- Twierdząco pokiwałam głową. –Spytałabym, czy się udało?
   -W pewnym sensie- Odparłam cicho. –Chociaż wolałabym pojawić się trochę później- Przyznałam niepewnie. –Nie dałoby się…?
   -Przykro mi Eleno. Nic się nie da zrobić. Przyszłość została z restartowana. Nie ma jej. Nie da się przecież wrócić do czegoś, co nie istnieje- Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Czego ja się spodziewałam? Że ułatwię sobie zadanie? Zawsze pod górkę. Ale są też dobre strony tej sytuacji. Zginęło tyle niewinnych ludzi, a dzięki temu, że wiem, mogę postarać się ich uratować.
   -Rozumiem- Odparłam uśmiechając się delikatnie. –W takim razie mam do pani prośbę. Potrzebuję werbeny i…
   -Nie ma sprawy, skarbie. Pójdę jutro do Zach’a Salvatore i wszystko załatwię- Oznajmiła pani Bennett. –Ale sama nic nie rób- Dodała po chwili. Spojrzałam na nią zdziwiona. –Lepiej żeby rada nie wiedziała- Wyjaśniła. Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
   -Bardzo pani dziękuję- Uśmiechnęłam się serdecznie, będąc ogromnie wdzięczna za zrozumienie oraz pomoc, jakimi obdarzyła mnie babcia mojej przyjaciółki.

***

            Dni mijały nieubłaganie, a koniec wakacji był już tuż-tuż. Cieszyłam się. Miałam już dość czekania. Tęskniłam.
Czasem, gdy byłam sama w pokoju, na parapecie przysiadywał czarny kruk. Wielkimi ślepiami patrzył na mnie, by chwilę później przysiąść na gałęzi naprzeciwko mojego okna. Może gdybym nie wiedziała myślałabym, że gdzieś w okolicy założył sobie gniazdo i co jakiś czas wylatuje z niego rozprostować swoje ogromne skrzydła. Jednak to nie był zwykły ptak. Jego zachowanie było zbyt… Ludzkie? Potrafił wzrokiem śledzić każdy mój najmniejszy ruch, przekrzywiając przy tym głowę jakby analizował, co zrobię dalej.
Tak też było przedostatniego dnia wakacji. Co roku Caroline i Bonnie przychodziły do mnie na noc. Oglądałyśmy horrory, rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się, by potem zasnąć na materacach w salonie. Miałyśmy pożegnać wolność i pogodzić się z nowym rokiem szkolnym. Od kiedy pamiętam spędzałyśmy ten dzień razem. To była nasza tradycja.
Był już środek nocy, ale nie mogłam zasnąć. Zgłodniałam. Podniosłam się delikatnie z materaca, tak by nie obudzić leżących obok przyjaciółek i udałam się do kuchni. Wzięłam butelkę wody i bułkę, poczym poszłam do swojego pokoju. Zapaliłam światło i usiadłam we wnęce okna, opierając się placami o chłodną ścianę. Następnie wzięłam do ręki bułkę i zaczęłam ją powoli skubać.
I wtedy go zobaczyłam. Damon podleciał z przeciwnej strony okna, przysiadł na parapecie i zaczął przypatrywać mi się z ogromnym zainteresowaniem. Gdyby był tu w swojej prawdziwej postaci, jego mina mówiłaby: co ty odwalasz o trzeciej w nocy? Uśmiechnęłam się do siebie na samą tę myśl.
Siedziałam chwilę jedząc bułkę i patrząc na ptaka. Wnet wpadłam na pewien pomysł. Przyklęknęłam przy wnęce i powoli, tak żeby nie wystraszyć kruka, otworzyłam okno. Pokruszyłam resztę bułeczki, wyciągając ją w kierunku Damona.
   -Trzymaj. Pewnie też jesteś głodny- Powiedziałam patrząc na kruka.
Ten niepewnie przybliżył łepek do mojej ręki i ostrożnie zaczął dzióbać. Bo co innego mógłby zrobić wszystkożerny ptak? Chcąc nie chcąc Damon nie miał innego wyjścia. Chyba, że by odleciał, ale na taki krok, był zdecydowanie zbyt ciekawski.
Poczekałam chwilę, aż wszystko zje i cofnęłam dłoń. Nie zamknęłam okna. Zamiast tego przypatrywałam się jego oczom. Nawet jako ptak ma je niesamowicie niebieskie.
   -Nie powinieneś spać?- Zapytałam cicho. Nie oczekiwałam odpowiedzi. Wręcz przeciwnie, zamierzałam grać głupa. Niech myśli, że rozmawiam z ptakiem, że nie wiem, kim jest. -Pewnie też nie możesz zasnąć…- Dodałam patrząc na niego ze współczuciem. –To dziwne, wiesz? Ale bardzo mi kogoś przypominasz- Przyznałam niepewnie. –Starego przyjaciela- Wyjaśniłam. Pewnie weźmie mnie za wariatkę. –Chciałabym go zobaczyć… Ale mam problem. On mnie nie pamięta.


 Nie zabijajcie mnie :P Wiem rozdział miał się pojawić dużo wcześniej, jednak, tak jak pisałam w komentarzu, brak czasu robi swoje... :/ Chciałam was z tego powodu bardzo przeprosić. Z resztą nie tylko z tego. Mianowicie: przestałam komentować wasze blogi. I to nie dlatego, że nie czytam, bo czytam zawzięcie każdy, ale właśnie przez ten piekielny brak czasu. Dlatego skieruje teraz słowa do wszystkich autorek, u których kiedykolwiek coś skomentowałam. Jesteście cudowne, wszystkie. To co robicie to naprawdę świetna robota i nie przestawajcie. Ten krótki rozdział kieruję właśnie do was: Alicja Czerniawska, Emka K, Wikaa, Paulina Nowak, ILoveDamon, zadelenowana. Dziękuję za umilenie czasu. A i jeszcze jedno: nie dam rady powiadomić was o rozdziale... Przykro mi.
Dziękuję za komentarze, trzymajcie się cieplutko, buziaczki :*

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 2.

            O mój Boże! Jestem w szpitalu, w pokoju numer osiemnaście. Dziś mamy dwudziesty czwarty maja dwutysięcznego dziewiątego roku. To dzień, w którym dowiedziałam się o śmierci rodziców. Dzień po wypadku.
            Przeszłam do siadu, a przynajmniej próbowałam. Niestety powstrzymały mnie różnego typu kabelki i rurki przymocowane do mojego ciała. Bezwładnie opadłam na łóżko. Płuca paliły mnie żywym ogniem. Już zapomniałam, jakie to okropne uczucie.
            Wiedziałam, że Jeremy śpi na fotelu obok, a Jenna zaraz wparuje z podpuchniętymi oczami do sali. Nic dziwnego. Jej siostra i szwagier zginęli w wypadku. Utopili się. A ja muszę udawać, że o niczym nie wiem. Czeka mnie rola życia.
            Chwilę później drzwi otworzyły się. Tak jak ostatnim razem Jenna podeszła do łóżka i chwyciła mnie za dłoń. Nie musiała nic mówić. Z jej twarzy można było czytać jak z otwartej księgi. Dlaczego wtedy tego nie zauważyłam?
   -Eleno, kochanie. Jak się czujesz?- Zapytała mnie z troską.
   -Dobrze- Skłamałam. Nie chciałam, żeby się martwiła. Przecież musi poinformować mnie o śmierci rodziców, a to samo w sobie jest wyjątkowo stresujące. –A co z…?- Zapytałam słabym głosem. Gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że wszystko w porządku. Że jakaś magiczna siła, która przeniosła mnie w czasie zmieniła ten fragment mojego życia.
   -Nie zaprzątaj sobie tym głowy, słoneczko- Starała się brzmieć wesoło, jednak jej oczy wyrażały wszystko. Zwłaszcza ta łza, którą starała się zetrzeć tak, abym tego nie zauważyła. –Odpoczywaj- Dodała, odgarniając kosmyk włosów z mojego czoła.
   -Jeremy wie?- Nie dałam się zwieść.
   -Wie- Pokiwała twierdząco głową. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że płaczę. Ciocia pochyliła się nade mną i uważając na całą aparaturę mocno przytuliła. –Tak mi przykro, Eleno- Dodała, nie wypuszczając mnie z objęć.
   -Co teraz będzie?- Starałam się prowadzić podobną rozmowę jak ostatnim razem.
            Jenna wypuściła mnie z objęć i spojrzała z troską zarówno na moją osobą jak i na śpiącego Jeremy’ego.
   -Postaramy się żyć dalej, na tyle na ile jest to możliwe. Przeprowadzę się do was. Myślę, iż damy sobie radę- Przyjrzała się swoim dłonią i po dłuższym namyśleniu dodała. –No chyba, że wolicie John’a…
   -Zwariowałaś!- Mój w pełni przebudzony brat, zerwał się z fotela, nim cokolwiek zdążyłam powiedzieć. Miał smutne oczy, popełnione żalem, jednak starał się zachować dobrą minę do złej gry. –Przecież wiesz, że za nim nie przepadamy. Ba, nikt za nim nie przepada- Podszedł do mnie i porwał w objęcia. –Tak jak mówiła Jena, damy sobie radę- Dodał cicho.

***

            Drzwi sali szpitalnej otworzyły się. Policja, a dokładniej porucznik Woodley oraz porucznik Carter. Spodziewałam się ich.
Oboje przed trzydziestką, szczupli i umięśnieni. Wyglądali prawie identycznie. Różnili się tylko kolorem włosów i odcieniem karnacji. Woodley miał blond włosy, i porcelanową skórę, natomiast Carter był brunetem z oliwkową cerą.
 Zaraz zadadzą mi kilka pytań, na które w odpowiedzi będę musiała kłamać jak z nut. To będzie ciekawe.
   -Elena Gilbert?- Zapytał jeden z nich. Kiwnęłam głową. –Jesteśmy z policji. Porucznik Carter, a mój towarzysz to porucznik Woodley. Jak się pani czuje?
   -Fizycznie w porządku, psychicznie trochę gorzej- Odpowiedziałam szczerze.
   -Wiem, że to nieodpowiednia chwila, ale musimy zadać pani parę pytań. Może najpierw najbardziej nas nurtujące. Jak wydostała się pani z samochodu?
   -Też chciałabym to wiedzieć- Zaczęłam. Jak ja prowadziłam poprzednio tę konwersacje? Czuję, że będę musiała improwizować, ponieważ przez całe te negatywne emocje towarzyszące wieści o śmierci rodziców, nie mam pojęcia, co takiego im powiedziałam. –Ostatnie, co pamiętam to próby wybicia okna przez tatę- Wyjaśniłam smutnym tonem.
   -Czyli nie wiesz, w jaki sposób drzwi samochodu zostały wyrwane?- Drążył porucznik Carter.
   -Nie mam pojęcia, ale dlaczego panowie tak o to wypytują?- Oni mogą zadawać pytania, to ja też.
   -Ponieważ uważamy, że to niemożliwe, aby pani sama wydostała się z pojazdu- Wyjaśnił jeden z funkcjonariuszy.
   -To nie wiadomo, kto mi pomógł?- Udałam „głupa”. Przecież nie powiem, że to Stefan. Wampir, który niedługo rozpocznie edukację w miejscowym liceum.
   -Po ambulans zadzwonił ktoś anonimowo, a na miejscu zdarzenia nikogo nie było.
   -Tak, czy inaczej nie rozumiem, dlaczego to dla panów takie ważne. Uratowano mnie i jestem za to ogromnie wdzięczna, nawet tej anonimowej osobie- Policjanci popatrzyli po sobie.
   -W porządku. Widzę, że niczego nowego się nie dowiemy- Stwierdził Carter. –W każdym razie, życzę pani szybkiego powrotu do zdrowia i przykro mi z powodu śmierci rodziców.
   -Dziękuję- Odparłam kulturalnie.
            Policjanci równocześnie odwrócili się i ruszyli w kierunku wyjścia. Gdy tylko drzwi się zamknęły odetchnęłam z ulgą. Chyba nie poszło tak źle…?

***

   -Eleno, skarbie. Jak się czujesz? Trzymasz się jakoś?- Tym razem do pokoju wtargnęła Caroline z Bonnie. Czyli wszystko się udało. Mimo zaistniałej sytuacji miałam ochotę skakać z radości. Bonnie żyje, a to już połowa sukcesu. –Przyszłyśmy zaraz po szkole, jak tylko się dowiedziałyśmy- Obie podeszły do mnie i równocześnie mocno przytuliły.
   -Nie jest to najszczęśliwszy dzień w moim życiu, ale jakoś się trzymam- Odparłam smutno.
   -Tak nam przykro- Stwierdziła Bonnie. –Ale zobaczysz, wszystko jakoś się ułoży.
   -Mam nadzieję- Przyznałam spoglądając na przyjaciółki.
Uśmiechały się do mnie niepewnie, nie wiedząc jak się zachować. Co prawda każdą z nich opuścił któryś z rodziców, ale to było zupełnie co innego. Mama Bonnie uciekła, chcąc dla córki lepszego życia, natomiast tata Caroline zmienił orientacje i wyprowadził się z domu. Jednakże one miały tę świadomość, że ich rodzice żyją. Są gdzieś tam w tym odległym świecie i prawdopodobnie prowadzą szczęśliwe życie.
   -A jak Jeremy to znosi?- Bonnie przerwała ciszę.
   -Stara się być twardy, ale boję się o niego.- Przyznałam. -Teraz pojechał razem z Jenną pomóc przy przeprowadzce.
   -Jenna się do was wprowadza?- Zapytała Caroline.
   -Tak, nie możemy mieszkać sami. I jeżeli mam być szczera dużo bardziej wolę Jennę od John’a.

***

            Dlaczego pogrzeby muszą być takie przygnębiające? Wiem, to głupie pytanie, ale wszędzie gdzie nie spojrzę widzę szarość, smutek. Całe miasteczko pogrążone we mgle i uporczywym deszczu tym bardziej nie pozwala pozbyć się tego wrażenia. Tak jakby ktoś nagle złapał czarną farbę i wylał ją na cały świat.
            Pogrążeni w rozpaczy ludzie ustawili się na cmentarzu. Znajomi i rodzina zalani łzami, zgromadzeni by pożegnać dwójkę wspaniałych osób.
            Tak jak ostatnio przytuliłam się do brata i z półprzymkniętymi oczami słuchałam słów pastora. Moi rodzice byli szanowanymi ludźmi, niemającymi żadnych wrogów. Jednak jak każdy posiadali sekrety, którymi nie podzielili się nawet z własnymi dziećmi. Polowanie na wampiry, czynny udział w działaniach Augustine. W porządku nie musieliśmy wiedzieć wszystkiego, ale oni nawet nie zająknęli się słowem na ten temat. Westchnęłam chcąc dać upust emocjom.
            Uroczystość zbliżała się do końca, ale deszcz stał się jeszcze bardziej intensywny. Zostało tylko złożenie kwiatów na grobie i najgorsze, mianowicie przyjęcie kondolencji od połowy miasta. Nie lubię tej tradycji, bo co człowiek może powiedzieć w takiej sytuacji? Będzie dobrze? Przykro mi z powodu waszych rodziców? Wszystko jakoś się ułoży? Wasi rodzice byli wspaniałymi ludźmi? To nie są słowa dodające otuchy. One jeszcze bardzie przygnębiają.
            Odsunęłam się delikatnie od brata, otwierając szerzej wilgotne od łez oczy. Powoi, unikając wzroku przybyłych ruszyłam w kierunku grobu. Przyjrzałam się dokładniej róży, którą trzymałam od początku uroczystości i ułożyłam starannie przy pomniku. Następnie wróciłam na swoje miejsce.
Nie wiem, z jakiego powodu, wzrok skierowałam na pobliskie drzewo. Wnet zobaczyłam ruch. Czarny ptak, a dokładniej kruk przysiadł ja jednaj z gałęzi i uporczywie wpatrywał się we mnie swoimi błyszczącymi oczami. Tylko jedno przyszło mi do głowy. Damon?


No i jest rozdział drugi :) Dość przyjemnie mi się go pisało, chociaż jest trochę dołujący. Przepraszam, że dodaję go aż po miesiącu... Mam nadzieję, że mi wybaczycie ;) Chciałam jeszcze bardzo, ale to bardzo podziękować wam za komentarze. Jesteście cudowni :* To tyle na dzisiaj :) Jeszcze raz bardzo dziękuję i oczywiście pozdrawiam :*

sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 1.

            Westchnęłam, widząc swoje odbicie w lustrze. Zmieniłam się. Zarówno wewnętrznie jak i zewnętrznie. Moje oczy, niegdyś tak radosne i pełne życia, patrzyły na mnie ze smutkiem. Moje usta, wiecznie wykrzywione w uśmiechu, teraz dołowały swoją obojętnością. Pokręciłam lekko głową. W końcu, kto by się nie zmienił?
            Dziś mija dokładanie miesiąc od śmierci Bonnie i Damona. Z tej okazji moi najbliżsi postanowili zorganizować dzień wspomnień. Nie uśmiechało mi się to. Nie wiem, czy wytrzymam tyle czasu w towarzystwie. Może i zaczęłam wychodzić, ale nie na długo. Godzina to maksimum, jednak dziś muszę z nimi spędzić przynajmniej z pięć. Po wszystkim po prostu rzucę się na łóżko, zatapiając twarz w poduszce Damona. Jak co wieczór zaleję się łzami i bezskutecznie będę czekać na przyjście snu.
            Jednak teraz muszę sprawiać pozory. Zawsze starałam się być silna i tak postrzegali mnie inni. Nie chcę, aby się martwili, widząc jak cała ta sytuacja niszczy mnie od środka.
Załapałam, więc włosy w kitkę. Nie miałam ochoty ich układać. Od dawna już tego nie robiłam. To samo było z makijażem. Nie widziałam w tym sensu. Jedynie delikatnie pochyliłam się nad umywalką i przemyłam twarz zimną wodą. Na tym skończyły się moje przygotowania.
            Miałam jeszcze jakieś pół godziny do przyjścia przyjaciół. Powoli wróciłam do sypialni. Nie wiedzieć, czemu mój wzrok powędrował ku etażerce Damona. Nigdy tam nie zaglądałam. Kierowana nieznanym mi dotąd impulsem, usiadłam na łóżku i delikatnie wysunęłam szufladkę. Moje serce zabiło szybciej, a w oczach pojawiły się łzy.
            Na samym wierzchu leżało lekko pogniecione zdjęcie. Prawdopodobnie spowodowane to było częstym użytkowaniem. Delikatnie wzięłam je do ręki. Przedstawiało mnie z czasów, kiedy żyli rodzice. Uśmiechniętą i szczęśliwą. Damon musiał wyciągnąć je z albumu na początku naszej znajomości. Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza, by z impetem wylądować na fotografii. Minęła dłuższa chwila zanim wzięłam się w garść i zabrałam za dalsze przeglądanie rzeczy.
            W szufladzie znajdowało się jeszcze tylko parę zeszytów z wygrawerowanymi datami na okładce. Jak się okazało, pamiętniki. Wzięłam ten najnowszy - prowadzony od dwutysięcznego dziewiątego roku i otworzyłam go przy dacie dwudziesty trzeci maj. Wiem, że to nie w porządku, jednak i tak zaczęłam czytać.

23.05.2009r.
Widziałem dziewczynę. Dałbym sobie głowę uciąć, że to Katherine. Była tak do niej podobna…Jednak myliłem się. Jak się później okazało miała na imię Elena i jeżeli mam być szczery, po dokładnym przyjrzeniu się jej, widziałem różnicę. Po pierwsze oczy. Tak łagodne, a zarazem szczere. Całkiem inne od fałszywego spojrzenia Katherine. Dodatkowo jeszcze mowa jej ciała i ta nieskrywana skromność. To tylko dodało mi pewności, że Elena jest dobra i należy się jej to, co najlepsze.

            Nie mogłam się ruszyć. Tkwiłam w letargu i nie potrafiłam się z niego otrząsnąć. Nigdy nie zastanawiałam się, jak Damon postrzegał mnie, przy naszym pierwszym spotkaniu. Pamiętałam tylko, iż był miły. Zawsze myślałam, że powodem tego był mój wygląd. To podobieństwo do Katherine. Jednak myliłam się. Powodem jego zachowania były różnice dzielące mnie i dziewczynę.
            Nie wiem ile czasu tkwiłam w zamyśleniu, bez ruchu. Musiała minąć dłuższa chwila, ponieważ ruszyłam się dopiero po ususzeniu pukania do drzwi. Szybko chwyciłam pamiętnik Damona oraz zdjęcie. Wepchnęłam przedmioty do szuflady i dopiero po jej zamknięciu zawołałam:
   -Proszę- W progu stanął Alaric. Uśmiechnął się do mnie niepewnie i podszedł bliżej.
   -Jak się czujesz?- Zapytał cicho. Wzruszyłam ramionami.
   -W porządku- Odpowiedziałam, starając się brzmieć przekonywująco. –Choć nie powiem, bywało lepiej- Odparłam widząc jego minę, mówiącą, iż mi nie wierzy.
   -Tak myślałem- Spojrzał na mnie ze zrozumieniem. -Jesteś w stanie..?
   -Zejść na dół?- Nie dałam mu dokończyć. –Myślę, że nie mam innego wyjścia- Podniosłam się z łóżka i ruszyłam w kierunku drzwi. -Jeżeli nie pójdę dobrowolnie, ściągną mnie siłą- Powiedziałam chyba bardziej do siebie niż do niego.
   -Też prawda- Uśmiechnął się, idąc za mną. Niespodziewanie złapał mnie za ramię, zmuszając tym samym do zatrzymania. –Słyszysz?
            Zamknęłam oczy skupiając się na głosach dochodzących z dołu. Rzeczywiście. Caroline z kimś rozmawiała, jeżeli można to nazwać rozmową. Ściślej mówiąc darła się na… Enzo?
   -Ja to załatwię- Zwróciłam się do Rica.
            Najszybciej jak potrafiłam podbiegłam do komody, wyciągając z niej drewniany kołek. Następnie zbiegłam na dół. To samo zrobił Alaric. Odkąd był wampirem starał się nas chronić, chociaż jak na razie nie miał zbyt wielkiego pola do popisu.
            Gwałtownie zatrzymałam się przed Enzo z kołkiem schowanym za plecami.
   -No proszę, kogo my tu mamy? Po co przyszedłeś?- Zapytałam sztucznie miłym tonem.
   -Coś gospodyni nie w sosie- Pokręcił głową z dezaprobatą. –A ja tylko chciałem z wami powspominać…
   -Powspominać powiadasz?- Zacisnęłam dłoń na jego szyi i przyparłam do ściany. Przyłożyłam kołek do jego serca. Moi bliscy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem. -Posłuchaj, nie wywalę cię stąd tylko dlatego, że byłeś przyjacielem Damona. Ale pamiętaj, jeden wybryk, a ten kołek wyląduje w twoim sercu- Opuściłam ręce i przyjrzałam się dokładniej twarzom wszystkich zgromadzonych. –No co? Nie lubię go- Rzuciłam ignorując natarczywe spojrzenia i ruszyłam w kierunku kanapy stojącej w salonie. Reszta ruszyła za mną.
   -Myślicie, że bez procentów się obejdzie?- Zapytała Caroline, gdy już każdy znalazł dla siebie miejsce.
   -Wątpię- Mruknął Stefan, który od śmierci brata zapijał smutki w alkoholu. Cóż każdy przeżywał to na swój sposób. Podszedł do barku i wyciągnął z niego parę butelek czystej. –Ktoś chce szklankę?- Zapytał, na co każdy odpowiedział przeczącym ruchem głowy.

***

            Po czterech godzinach, wszyscy byli nieźle wstawieni. Już piąta butelka krążyła naokoło stołu, a nikt nie opuścił żadnej kolejki. Siedziałam skulona w rogu kanapy, obejmując się ramionami i słuchając wypowiedzi innych. Moi towarzysze starali się przywoływać te dobra wspomnienia. Tak, więc nie obeszło się od głośnych wybuchów śmiechu i częstego uśmiechu na ustach.
   -A pamiętacie wycieczkę do zoo w trzeciej klasie?- Mat spojrzał na nas pytająco. –Bonnie i jej udawanie małp. Do dziś mam jej minę przed oczami.
   -Ej! Ona miała z dziewięć lat. Nie pamięta wół jak cielęciem był- Stwierdziłam z udawanym wyrzutem i parsknęłam śmiechem.
   -Dzieciństwo jest takie beztroskie…-Podsumowała Caroline. -Chciałabym móc cofnąć czas.
            Cofnąć czas. Może to wcale nie jest niemożliwe? Bonnie potrafiła przywrócić do życia Jeremy’ego, Liv całą naszą szóstkę. Wydawać by się to mogło nieprawdopodobne, ale stało się. Więc dlaczego nie spróbować? Nic nas to nie kosztuje. Wystarczy znaleźć zaklęcie i wiedźmę. Z tym drugim nie będzie najmniejszego problemu. Liv czuje się winna za ostatnie zdarzenia. Jestem pewna, że pomoże.
   -Warto spróbować- Powiedziałam cicho, na co oczy wszystkich zgromadzonych skierowały się na mnie.
   -Eleno, o czym ty mówisz?- Zapytał z troską Ric.
   -Spójrz. Żyjemy w świecie, w którym wszystko się może zdarzyć. Nie ma rzeczy niemożliwych. Nie tu. Nie w Mystic Falls- Wzięłam głęboki oddech. –Nie wiemy gdzie obecnie przebywają Bonnie z Damonem. Dlatego nawet nie znaleźlibyśmy zaklęcia, które może ich sprowadzić. Jedynie, czego możemy spróbować to cofnięcie czasu. Nie wiem, do jakiego momentu. Może tylko do dnia ich śmierci, może trochę dalej. Dlaczego nie spróbować?
Każda osoba znajdująca się salonie zamilkła i uparcie wpatrywała się we mnie. Nie powiem, było to krępujące, ale nie na tyle żeby odwrócić wzrok. Chciałam wymusić zgodę do działania. Na niczym innym mi nie zależało.
   -Jak chcesz to zrobić?- Spytał Stefan z kamienną twarzą.
   -Nie wiem. Musi istnieć jakieś zaklęcie. Trzeba je tylko znaleźć i użyć. Pomożecie mi?- Zapytałam błagalnie.
   -Tak- Odpowiedzieli chórem Jeremy, Caroline i Stefan. Po dłuższym przemyśleniu zgodzili się także Mat i Alaric. Tylko Enzo przecząco kręcił głową.
   -Jak bardzo chcesz cofnąć czas?- Zapytał zirytowani wampir. Wzruszyłam ramionami. –A jeżeli coś pójdzie nie tak i dalej będę siedział w celi. Co wtedy?
   -Wystarczy tylko jedno słowo o tym, że żyjesz, a Damon od razu przybiegnie cię ratować- Stwierdziłam rozumiejąc sceptycyzm Enzo.
   -A jeżeli nie- Drążył dalej.
   -To oznacza, że nie znasz swojego przyjaciela.

***

            Minęły dwa dni, w ciągu których trwały poszukiwania zaklęcia. Do tej pory nie znaleźliśmy nic. Oczywiście, były wzmianki o czasie, jednak okazywały się one nieistotne i bezużyteczne.
            Liv bez problemu zgodziła się pomóc. Sama w zaciszu domowym przeglądała swoje rodzinne rękopisy, ale i ona nic nie odkryła.
            Siedziałam nad kolejną księgą zaklęć, tym razem ze zbioru rodziny Bennett. Moje powieki samowolnie zaczęły opadać na dół. Resztkami sił starałam się nie zasnąć. Cóż nieprzespana noc daje się we znaki. Niespodziewanie znalazłam to, czego prawdopodobnie potrzebowaliśmy. Nie było tego wiele. Kilka łacińskich słów, których nie rozumiałam, a po myślniku krótkie objaśnienie: „Cofnięcie osoby do dnia najbardziej zmieniającego jej życie. Nie kasuje pamięci.”.
   -Hej, mam coś!- Wszyscy obecni podnieśli się z krzeseł i stanęli za mną. Palcem wskazałam miejsce, w którym zaczęli czytać.
   -To chyba koniec naszych poszukiwań- Przyznał mój brat z lekkim uśmiechem. –Jest tylko mały problem. Kto cofnie się w czasie?
   -To oczywiste- Stwierdził Stefan. –Tylko Elenie każdy z nas ufa. To oznacza, iż niezależnie od momentu, uwierzymy w całą tę historię.

***
            Minęły kolejne dwa dni w ciągu, których przygotowywałam się do podróży. Jeżeli cofanie się w czasie można do takowych zaliczyć. W każdym razie dwukrotnie przeczytałam swoje pamiętniki, zaczynając od momentu poznania braci Salvatore. Oprócz tego, nie mogąc się powstrzymać zatopiłam się w lekturze, jaką były dzienniki Damona. Przejrzałam wszystkie, bardzo dokładnie poznając przemyślenia wampira. Nie powiem, nie obyło się bez łez. Smutek i szczęście pojawiały się naprzemiennie i towarzyszyły mi przez długie godziny.
            Cóż istniało pewne ryzyko, co do daty, w której się znajdę. W pierwszej kolejności stawiałam na dzień śmierci Bonnie i Damona. Istnieje jednak możliwość, iż zjawię się wcześniej. Myślę o dniu mojej przemiany w wampira.
            W końcu przyszedł ten czas. W niedalekiej przyszłości zmienię przeszłość. Może brzmi to banalnie, ale wierzę, że uda mi się to wszystko naprawić. Już pożegnałam się z przyjaciółmi i rodziną. Oni także we mnie wierzą. Prosili tylko, abym na siebie uważała. Jestem im naprawdę wdzięczna, ponieważ podróże w czasie z reguły są niebezpieczne.
            Siedziałam na środku koła usypanego z soli. Wokół poustawiano pełno świec, które tliły się z poczwórną siłą. Za ręce trzymałam Liv, która szeptała zaklęcie. Nie rozumiałam go, ale już zaczynałam odczuwać jago skutki. Kręciło mi się w głowie, a przed oczami zaczęły przelatywać mi obrazy z mojego życia. Nie były uporządkowane. To był totalny mętlik.
            Nagle nastała ciemność. Czyżby się udało? Moje zmysły zaczęły wychwytywać coraz więcej bodźców. Pod plecami poczułam twardy materac, w nozdrzach zapach chloru, a pomimo szumu w uszach słyszałam uporczywe pikanie. Delikatnie uchyliłam powieki. Pierwsze, co ujrzałam to zielone ściany i już wiedziałam gdzie się znajduję.


Witam was bardzo serdecznie. Z dość dużym opóźnieniem dodaje pierwszy rozdział. Gotowy był już dawno, jednak wymagał dopracowania, a przez brak czasu (po pierwsze mundial, po drugie rozpoczęty kurs na prawo jazdy, a po trzecie spotkania z przyjaciółmi) dokończyłam go dopiero dzisiaj. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, iż rozdział jest znacznie dłuższy niż zwykle. Z góry przepraszam za błędy, które mogą się pojawiać. Głównie są to literówki, a nie sposób wszystkie je wyłapać. Bardzo dziękuję też za wszystkie komentarze. Jest to ogromna motywacja do dalszego pisania. Dobra, kończę już to moje przynudzanie :P Mam nadzieję, że rozdział się spodoba ;) Pozdrawiam wszystkich czytelników, buziaczki :*

sobota, 21 czerwca 2014

Prolog

Smutek, ból, rozczarowanie, tęsknota, strata. To tylko kilka uczuć, z którymi zmagam się od dwóch tygodni. Tak, strąciłam kogoś. Na zawsze. Dwie osoby, które kochałam ponad życie. Dla których gotowa byłam poświęcić wszystko, ale co z tego? Ich już nie ma. Została pustka. Nic. Po prostu zero.
Tylko wspomnienia nie pozwalają mi się załamać – wyłączyć człowieczeństwa. Ponieważ wiem, że oni tu kiedyś byli, istnieli. Śmiali się i płakali razem zemną. Wspierali mnie w tych dobrych i złych chwilach. Kochali mnie.
A teraz? Całymi dniami, pustym wzrokiem, wpatruje się w okno. Na początku starałam się powstrzymywać łzy, lecz teraz nie widzę w tym sensu. Nawet ich nie ścieram, gdyż wiem, że za chwile pojawią się nowe. To część mojej obecnej egzystencji.
Wiem, że powinnam wspierać Jeremy’ego, Caroline, Alarica, czy Stefana, ale nie mam na to sił. Jeszcze nie teraz. Nie potrafię nawet spojrzeć im w oczy, a co dopiero pocieszać, mówić, że wszystko będzie dobrze. Bo skąd mam wiedzieć, czy będzie?
Może kiedyś wszystko się zmieni. Może kiedyś dowiemy się, gdzie oni są? Może będziemy wiedzieć, czy są szczęśliwi? Czy znaleźli spokój? Ale teraz to wielka niewiadoma, która nie pozwala mi normalnie żyć. Nie pozwala mi zapomnieć.
I chociaż posiadam świadomość, że zapewne nie chcieliby, abym tak żyła, ja inaczej nie potrafię. Oczywiście, że chcę. Pragnę tego z całego serca, lecz ono jeszcze mi na to nie pozwala.
Są różne rodzaje straty. Jedni tracą pieniądze, drudzy prawo jazdy, jeszcze inni życie. Lecz ja zmagam się ze stratą zdecydowanie najgorszą. Otóż już nigdy więcej nie zobaczę najlepszej przyjaciółki oraz mężczyzny, którego tak mocno kochałam.


Witam wszystkich na moim drugim blogu :) 
Jak się zapewne domyśliliście opowiadanie zaczyna się od ostatniego odcinka piątego sezonu. Prolog nie zdradza zbyt wiele, ale i ja nie będę zdradzać żadnych szczegółów. O całej idei dowiecie się w pierwszym, lub drugim rozdziale. A i jeszcze się pochwalę. Otóż sama zrobiłam szablon :D Nie wiem jak wam, ale mnie się podoba ;P
To chyba tyle :) Pozdrawiam wszystkich oraz zachęcam do komentowania :) Buziaki :*