-Eleno? Co robisz?- Usłyszałam głos cioci
dochodzący z kuchni. Westchnęłam.
-Wychodzę- Odpowiedziałam zakładając na
siebie skórzaną kurtkę. W duchu modliłam się, żeby nie zadawała pytań. Żeby
odpowiedziała: „Okey, w porządku tylko nie wróć za późno”. Nie chciałam wdawać
się w kłótnie, bo tak czy inaczej postawiłabym na swoim.
-Czy ty wiesz, która jest godzina?- Pojawiła
się nagle w przedpokoju. Chyba jednak się przeliczyłam, będzie kłótnia.
-Jenna, znam się na zegarku- Odparłam
otwierając drzwi.
-Jutro pierwszy dzień szkoły. Powinnaś być
wypoczęta- Spojrzała na mnie z troską.
-I będę- Odpowiedziałam z wymuszonym
uśmiechem. Chciałam coś dodać, jednak, co takiego? Przepraszam cię, ale muszę
lecieć uratować dwie osoby przed krwiożerczym wampirem? To chyba by nie
przeszło. –Ciociu, naprawdę muszę już iść…
-W porządku, idź- Wzniosła oczy ku niebu.
Jednak nie było tak źle.
-Dziękuję- Odpowiedziałam i wprost wybiegłam
z domu, w razie gdyby Jenna zmieniła zdanie.
Szybko wsiadłam do auta i zanim
odpaliłam silnik, wyciągnęłam telefon. Wykręciłam numer do ostatniej osoby, z
którą muszę porozmawiać. Nastawiłam na głośno mówiący i ruszyłam patrolować
drogi Mystic Falls.
Chwilę wsłuchiwałam się w monotonny
sygnał połączenia, by po chwili usłyszeć dobrze znany głos starego przyjaciela.
-Słucham?
-Dzień dobry, Alaric Saltzman?- W odpowiedzi
usłyszałam krótkie „aha”. –Nazywam
się Elena Gilbert i chciałabym z panem porozmawiać.
-Ze
mną? O czym? Nie potrzebuję nowych garnków, ani pościeli- Puściłam tę uwagę
mimo uszu.
-To nie jest rozmowa na telefon, ale chodzi
o moją biologiczną matkę. Czy mogłabym się z panem spotkać?
-Zależy.
Kto jest twoją matką? Jeżeli mogę wiedzieć.
- Isobel Flemming- Odparłam krótko, czekając
na reakcje Rica. Nastała cisza. –Halo?- Zapytałam zmieszana.
-To…
Niemożliwe. Isobel nie miała dzieci… A nawet gdyby, wiedziałbym o tym.
-Miała szesnaście lat, kiedy mnie urodziła.
Mógł pan nie wiedzieć- Wyjaśniłam. –Rozumiem, że to dla pana szok, ale mimo to
chciałabym się spotkać.
-Tak.
Oczywiście- Odpowiedział zgłuszonym tonem. –Gdzie?
-W Mystic Falls . W barze Mystic Grill. To małe miasto. Nie zgubi się pan-
Oczami wyobraźni widziałam jak Ric kiwa głową.
-W
porządku- Odpowiedział. –Pozałatwiam
wszystko w pracy i postaram się jutro przyjechać.
-Dziękuję panu. To
naprawdę ważne.
-Nie
musisz mi dziękować- Mówił starając się zachować przyjazny ton głosu. –W tym barze… Jak cię rozpoznam?
-Ja pana rozpoznam- Odparłam. –Jeszcze raz
dziękuję. Do zobaczenia- Rozłączyłam się. W sumie nie poszło tak źle.
***
Jeździłam już dość długo ulicami
Mystic Falls. Jak do tej pory nie działo się nic dziwnego. Ulice były
praktycznie puste, miasto pogrążyło się w spokoju. Dzień, jak co dzień. A
jednak, gdzieś przy granicy tego miejsca czai się żądny krwi wampir.
Nie wiem ile razy okrążyłam całe
miasteczko. Dziesięć? Może piętnaście? Powoli miałam dość. To jak szukać igły w
stogu siana. Skręciłam w stronę lasu z zamiarem powrotu do domu. Nagle
zauważyłam mgłę. Nienaturalnie gęsta, pojawiła się znikąd. No tak, Damon
uwielbiał bawić się ofiarami. Wnet usłyszałam huk i pisk opon. Dodałam gazu,
chcąc jak najszybciej pojawić się na miejscu. Po paru metrach ujrzałam auto
stojące na poboczu. Kawałek dalej leżał Damon. Drzwi pojazdu otworzyły się, a
ze środka wyszedł mężczyzna. No to zaczyna się zabawa…
Stanęłam na poboczu i wybiegłam z
samochodu.
-Hej!- Zawołałam. –Co się stało? Potrzebuje
pan pomocy?
-Ja…- Zaczął biegnąc do „ofiary”.
–Potrąciłem tego człowieka. Nie chciałem. To był wypadek- Zaczął tłumaczyć.
-W porządku. Nikogo nie osądzam-
Stwierdziłam biegnąc za nim. –Dzwonił pan po pomoc?
-Moja dziewczyna. W samochodzie.
-Dobrze- Odpowiedziałam kucając przy
„ofierze”. Mężczyzna podążył moim śladem.
Spojrzałam na twarz Damona. Wyglądał
dokładnie tak jak zapamiętałam. Czarne włosy ułożone w artystycznym nieładzie,
blada cera, zarysowana linia żuchwy i oczywiście te cudowne oczy. To one
otoczone gęstymi czarnymi rzęsami potrafiły oczarować człowieka. Odetchnęłam
głęboko, chcąc opanować rozszalałe emocje. Czułam ogromną euforię i ledwo
powstrzymywałam się od rzucenia na niego. Niestety, mimo ogromnej ochoty nie
mogłam. Bo jak by to wyglądało? Z zamyślenia wyrwało mnie pewne pytanie.
-Gdzie krew? Gdzie rany, zadrapania, czy
siniaki?- No to pięknie… Cóż, ten mężczyzna ma rację. Na ciele Damona nie ma
nawet śladu po wypadku.
-Proszę mnie posłuchać- Poprosiłam patrząc w
oczy nieznajomego. –Zabierze pan swoją dziewczynę i jak najszybciej oddali się
od tego miejsca. Proszę odwołać służby ratunkowe i najlepiej zapomnieć o tym
wydarzeniu.
-Ale…- Zaczął.
-Niech pan nie zadaje pytań i jak
najszybciej się stąd wynosi!- Podniosłam ton głosu.
To chyba podziałało, ponieważ chwilę
później samochód ruszył z piskiem opon, opuszczając to przeklęte miejsce.
Odetchnęłam z ulgą.
-No dobra- Mruknęłam z udawaną obojętnością.
–Wiem, że jesteś przytomny.
Damon gwałtownie otworzył oczy i
nienaturalnie sztywno przeszedł do pozycji siedzącej. Chciał mnie tym przestraszyć.
Musiał jednak przeżyć niemały szok, patrząc na moją niewzruszoną minę.
-Przez ciebie- Powiedział z jadem w głosie.
–Uciekła moja kolacja.
-Dzięki mnie- Odwdzięczyłam się tym samym
tonem. –Nie zostałeś złapany przez radę.
Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
Miałam wrażenie, że gramy w „kto dłużej wytrzyma bez mrugnięcia okiem”. W końcu
pokręciłam głową mając już tego dość.
-Zapomnij, że dzięki mnie nie wylądowałeś z
kołkiem w sercu- Mruknęłam oczekując reakcji z jego strony. Jednak, gdy taka nie
nastąpiła dodałam: -W ogóle, jaki bałwan poluje w Mystic Falls?
-Głodny?- Zapytał ironicznie.
-Idiota- Stwierdziłam zgryźliwie, kierując
się do samochodu.
-Hej, hej, hej, hej!- Pojawił się nagle
przede mną. –Pozwoliłem ci stąd iść?
-Sama potrafię o sobie decydować-
Odpowiedziałam pewnie, krzyżując ramiona na piersi.
-Nie uszło mojej uwadze, że nie okazujesz
lęku w stosunku do ojej osoby- Trochę mijał się z faktem. Tak naprawdę trzęsę
się ze strachu, ale potrafię to świetnie zatuszować. –Albo jesteś głupia,
albo…- Przerwał na chwilę, jakby chciał pozbierać myśli.- Nie, nie ma innego
wytłumaczenia.
-Kim ty w ogóle jesteś?!- Krzyknęłam, chcąc
zmienić temat. Wiedziałam, że Damon ma wyłączone człowieczeństwo. Był jeszcze
bardziej nieobliczalny niż zwykle. A właśnie to było głównym powodem mojego
strachu.
-Wybacz, zapomniałem się przedstawić-
Powiedział z udawaną skruchą. –Zwykle to robię, zanim kogoś zabiję.
-Nie zabijesz mnie- Stwierdziłam tak pewnie,
że nawet siebie tym zdziwiłam.
-Dlaczego
nie?- Przybliżył się do mnie, przeszywając wzrokiem. Mimo tego dalej
wpatrywałam się w jego twarz.
-Gdybyś chciał to zrobić, już dawno
leżałabym ze złamanym karkiem, albo z dziurą w szyi- Odpowiedziałam,
pamiętając, aby nie zdradzić niczego więcej. Żadnego wątku z Katherine, Enzo,
czy nawet Klausem. Jeszcze nie teraz.
-Może czekam na odpowiedni moment?- Jeżeli
to możliwe przybliżył się jeszcze bardziej. Głośno przełknęłam ślinę.
-Jaki? Na fajerwerki? Doping?- Spojrzałam na
niego wyzywająco. –Na co czekasz? Jeżeli chcesz mnie zabić, śmiało. Tylko
pospiesz się. Nie mam całego dnia.
Zachęcanie go i bezczelność nie były
dobrym pomysłem. Chociaż z drugiej strony, która ofiara prosi o śmierć? Chyba
tylko taka, która ma pewność, że wygląda identycznie jak jego była dziewczyna. To
mi daje fory, prawda?
-Masz szczęście- Zdziwiona uniosłam brwi. –Dzisiaj
jest dzień dobroci dla zwierząt- Wytłumaczył, mierząc mnie wzrokiem. –Poza tym
wiesz sporo o radzie, a takie informacje mogą mi się przydać- Pokiwałam głową w
geście zrozumienia. Wampir ruszył w kierunku lasu.
-Poczekaj- Mruknęłam otwierając drzwiczki
auta.
Sięgnęłam po swoją torbę i
wyciągnęłam z niej dwa woreczki z krwią (Pamiątka z dzisiejszej wizyty w
szpitalu, chyba lepiej brzmi niż kradzież) i podałam je mężczyźnie.
-Zadośćuczynienie za tą dwójkę ludzi-
Wytłumaczyłam. –Pamiętaj nie poluj w Mystic Falls- Dodałam po chwili i
wsiadałam do samochodu. Już miałam zamknąć drzwi, gdy ręka Damona skutecznie je
zablokowała.
-Do zobaczenia, Eleno- Usłyszałam tylko i
już go nie było.
Podsumowując dzisiejszy dzień:
uratowałam dwójkę ludzi i dalej żyję. To chyba mogę zaliczyć do sukcesów.